Mundurowi przy stajence

Powiesili wielki baner świąteczny za pomnikiem Lecha Kaczyńskiego w Warszawie. Ale to nie będą święta takie jak zwykle. Na banerze dwoje w zielonych panterkach trzyma wartę przy żłóbku betlejemskim. Nie patrzą w stronę kołyski, ale przed siebie, jakby wypatrywali nadciągającego wroga. Kto nim może być? Może rosyjscy sołdaci, bo chyba nie migranci zakleszczeni na naszej granicy.

Byłoby pięknie, godnie i sprawiedliwie, gdyby w stajence na banerze to ich pilnowali polscy mundurowi. Ale nie, w stajence widzimy rodzinę z tradycyjnych polskich kartek świątecznych, bliżej nieokreślonej narodowości, raczej nieżydowskiej. A już na pewno nie arabskiej, choć wśród migrantów mogą być bliskowschodni i afrykańscy chrześcijanie uciekający przed prześladowaniem.

A jeśli nie chrześcijanie, to też mają takie samo prawo jak my i inni ludzie, by ich traktować po ludzku. Nawet jeśli łamią reżim stanu wyjątkowego i nie wyglądają jak rodziny w naszych telewizyjnych reklamach świątecznych.

Mój redakcyjny kolega Piotr Pytlakowski pisze na FB, żeby mu nie składać życzeń świątecznych i noworocznych: „Nie przyjmę i nie odpowiem, dopóki na granicy będą umierać ludzie. LUDZIE!!! Nie czas na świętowanie. Czas na wielki wstyd narodowy. Halo, czy wstyd mnie słyszy?”.

Obawiam się, że nie słyszy poza społecznymi enklawami empatii. W tych enklawach to będzie dla wielu czas refleksji, czy w ogóle można siadać do wigilijnego stołu, pomijając to, co się dzieje na granicy. A także to, co dzieje się z pandemią, która też zbiera dziś śmiertelne żniwo wskutek polityki obecnej władzy.

A przecież może być tak, że w dłuższej perspektywie to właśnie ta hańba graniczna i katastrofa pandemiczna okażą się kiedyś – gdy będzie możliwe ich wszechstronne, niezależne zbadanie i przedstawienie opinii publicznej (dziś prawnie zablokowane, więc to zagranicznym dziennikarzom ze „Spiegla” udało się zidentyfikować 12 osób zmarłych na granicy) – jednym z najważniejszych rozdziałów historii rządów Kaczyńskiego.

Pełna prawda o granicy pokaże, kim jesteśmy w realu, a nie na marszach, fetach i wiecach wyborczych. Kim są pod względem etycznej wiarygodności rządzący dziś naszym państwem politycy i funkcjonariusze, kim są biskupi i kaznodzieje pouczający nas o złu i dobru, miłości bliźniego i wzajemnym noszeniu życiowych ciężarów. Tylko że gdy przyjdzie moment „sprawdzam”, zamieniają się w papugi trajkoczące o wszystkim, tylko nie o tym, co jest sednem. A sednem etycznym jest zdolność do zobaczenia w Innym bliźniego w potrzebie, a nie obcego „nachodźcy”.

Myśmy przed 1989 r. granic gromadnie nie przekraczali w poszukiwaniu lepszego życia, bo nie było to możliwe w Europie rozdartej murem berlińskim i drutem kolczastym na całej granicy niemiecko-niemieckiej. A po upadku muru i komunizmu nie było już potrzebne. Dzisiejsi migranci i uchodźcy chcą do Europy demokratycznej, a nie do Rosji czy Chin. Tam by spotkał ich los nie do pozazdroszczenia, więc ruszają ku Unii Europejskiej. Nie żeby ją podbijać, islamizować, tylko w nadziei, że Unia nie kłamie, gdy głosi, że ludzie mają prawo do godnego życia w wolności i bezpieczeństwie. Także ci, którzy przychodzą spoza Europy, z innych kultur i religii. Myśmy też przychodzili z innego, komunistycznego świata do demokratycznego i wzbudzali w nim mieszane uczucia, choć mieliśmy jasną cerę i przybywaliśmy z Europy, Ale nikt nas nie wypychał z powrotem do socjalistycznej ojczyzny, w której nie widzieliśmy dla siebie przyszłości.

Zresztą Europa nigdy nie była monolitem, tylko tyglem kulturowym od Skandynawii i Rusi po Śródziemnomorze. Tego nie dowiedzą się uczniowie na zajęciach z „historii i teraźniejszości” wprowadzanych przez ministra Czarnka. Ale zostawmy historię; kto ją zna, ten się nie da nabrać na jej zunifikowany obraz służący ideologiom do robienia polityki historycznej.

Teraz mamy spór o ignorowanie humanitarnego wymiaru kryzysu na granicy. I o jego pomniejszanie, rozmywanie, w przekazie rządowym i kościelnym (KRK).

Dlatego z rozczarowaniem czytałem obszerny wywiad z biskupem białostockim Józefem Guzdkiem, generałem brygady. Biskup obraca się w kręgu mundurowych, bierze ich relacje za dobrą monetę. Nie wnika w niewygodne szczegóły. Prowadząca rozmowę życia mu nie komplikuje. Stąd tyle w niej pragmatyzmu i realpolitik, a tak niewiele miejsca na takie ludzkie emocje, których przykładem może być fragment tekstu Piotra – kogoś, kto zna sytuację graniczną z autopsji i relacji ludzi nienależących do elity mundurowej, od której biskup czerpie swoją wiedzę. Wygląda na to, że nie czerpie jej z innych źródeł, nie weryfikuje, ten przekaz mu wystarcza, bo pozwala spać spokojnie i siąść do wigilii z czystym sumieniem.

Czemu jednak milczy o zbrojnym najściu policji na ośrodek pomocy humanitarnej zorganizowany przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej w przygranicznym Gródku, trudno pojąć. Przecież to był cios zadany w ten polski katolicyzm, który biskup powinien docenić: gotowy do solidarności ponad granicami.

Bp Guzdek chce nas przekonać, że w sprawie kryzysu migracyjnego emocje mogą być „najgorszym suflerem”, a wyrywane z Ewangelii cytaty tylko zaciemniają skomplikowany obraz sytuacji. Może tak być, ale przecież samo chrześcijaństwo wyrosło z emocji. Chrześcijanie zawierzyli nie możnym tego świata i ich służbom, lecz opowieści o tym, że Bóg tak kocha człowieka, iż przychodzi pod ludzką postacią, by nauczyć nas miłości bliźniego, czyli solidarności międzyludzkiej. Bóg „suflował” ludzkości działanie wyrastające z najwyższej ludzkiej emocji. Nie trzeba podzielać wiary chrześcijańskiej, by odnaleźć się w tym przesłaniu.

Dla niektórych może to brzmieć patetycznie, idealistycznie, naiwnie, bo na co dzień widzą, że światem rządzą całkiem inne mechanizmy i emocje. Lecz to ci „naiwni humanitaryści” ratują świat przed popadnięciem w stan darwinistycznej dżungli, gdzie rządzi naga siła, a sumienie kapituluje przed propagandą i przemocą.