Wist Ziobry potraktują w PiS poważnie

Dobrze powiedział prezydent Komorowski: niech Ziobro pojedzie do polskich rolników i powie im, że nie będzie dla nich unijnych dopłat do hektara. Minister Ziobro zagroził w wywiadzie dla dziennika światowej finansjery, że będzie nalegał, by Polska – czyli rząd Morawieckiego – przestała płacić składki z tytułu członkostwa w UE, skoro Unia wstrzymuje wypłatę funduszy dla Polski. Lider PiS marszałek Terlecki oświadczył mediom na sejmowym korytarzu, że wypowiedź Ziobry PiS potraktuje poważnie.

Poważnie? Czyli co: zgodzi się, by Ziobro wchodził w buty szefa rządu czy ministra spraw zagranicznych? „Financial Times” to lektura obowiązkowa światowej elity gospodarczej i politycznej. Słowa Ziobry zostaną odnotowane przez dyplomatów, polityków i magnatów biznesu jako dalsza eskalacja konfliktu. To godzi w premiera Morawieckiego, „ostatniego Europejczyka” w jego rządzie. Groźba padła, gdy Morawiecki podejmował w Warszawie nowego kanclerza Niemiec, a ten wyraźnie eskalować konfliktu z Unią via Berlin nie chce.

Jaka jest więc linia obecnego polskiego rządu? Czy premier odniesie się do wywiadu Ziobry? Uniknął odpowiedzi na pytanie dziennikarza podczas spotkania jego i Scholza o prowokacyjne słowa Kaczyńskiego, jeszcze sprzed wizyty kanclerza w Polsce, o „Czwartej Rzeszy”.

Co z tego, że były adresowane do betonowego elektoratu PiS? Przedostały się do mediów, podgrzewając atmosferę przed odwiedzinami Polski nie tylko przez Scholza, ale też nową niemiecką minister spraw zagranicznych. Wizyty były gestem pojednawczym, choć o ustępstwach nie można mówić. Baerbock pamięta o sporze Unii o „deformę” Ziobry. Scholz uznał sprawę odszkodowań wojennych za zamkniętą, mimo że Morawiecki razem z Rauem – to obecny szef polskiej dyplomacji, jak by kto z rodaków nie kojarzył – wrócili do tego tematu.

No i powtórzył w obecności Scholza pisowskie mantry o „Europie ojczyzn”, podkreślając sprzeciw wobec rzekomego „centralizmu demokratycznego i biurokratycznego” dominującego zdaniem PiS w Unii. Premier wybrał z obszernej umowy koalicyjnej socjaldemokratów, Zielonych i biznesowych liberałów tworzących nowy rząd federalnych Niemiec wątek integracji UE.

Koalicjanci widzą Unię nie jako „Europę ojczyzn” – to od dekad mantra ugrupowań niechętnych integracji politycznej Unii – ale jako „federalne związkowe państwo europejskie” realizujące zasadę subsydiarności, czyli przekazania części władzy centralnej władzom niższego szczebla tam, gdzie te władze lepiej sobie poradzą niż państwo.

Warto przypomnieć, że nazwę ,,Europa ojczyzn” obrała niewielka frakcja „eurosceptyczna” w Parlamencie Europejskim, działająca krótko w latach 90. pod patronatem brytyjskiego potentata finansowego z ambicjami politycznymi Jamesa Goldsmitha, jednego z ideowych ojców brexitu.

Spieramy się dziś ostro, co jest lepszym pomysłem na Europę w dobie populizmu, drwin Putina i chińskich komunistów z konstytucyjnej demokracji liberalnej opartej na rządach prawa oraz poszanowaniu praw i swobód obywatelskich. W „federalnym państwie europejskim” te filary byłyby zachowane, a tożsamość narodowa tworzących je podmiotów nie byłaby zagrożona. Bez nich nie ma Unii Europejskiej, a nowy rząd niemiecki chce ją wzmocnić, a nie osłabić w obliczu zagrożeń wewnętrznych, nacjonalno-populistycznych, i zewnętrznych ze strony Rosji Putina czy Chin komunistycznych, budujących kapitalizm pod czerwoną gwiazdą.

W Polsce ta opozycja: „ojczyzny”/”państwo europejskie” jest tak emocjonalnie naładowana, że nawet ugrupowania proeuropejskie traktują ideę federalizacji jak gorący kartofel. Nie zajmują jasnego stanowiska i chyba bliższa jest im pisowska „Europa narodów” tylko w wersji soft, niekonfrontacyjnej. W efekcie linia Ziobry zaczyna definiować w oczach Brukseli europejską politykę rządu Morawieckiego. To oznacza, że de-eskalacji, o którą zabiega Bruksela i aprobuje nowy rząd niemiecki, raczej nie będzie.

Na Nowogrodzkiej widać uznano, że deeskalacja – czyli wykonanie wyroków sądów unijnych – nie jest warta „despektu”, jakim byłoby ich wykonanie. Z ich perspektywy to jest politycznie logiczne. „Deforma” polskiego sądownictwa ma przecież za cel wyprowadzenie go z systemu praworządności UE, aby nie musieli zawracać sobie nim głowy, tylko mogli rządzić „suwerennie”, swobodnie i na całego.

Z perspektywy obywateli niepodzielających „eurosceptycyzmu” Kaczyńskiego czy Orbana, Le Pen czy Salviniego, ta logika potwierdza codziennie, że polexit leży na biurku Kaczyńskiego, wbrew jego zaprzeczeniom, że nie chce Polski wyprowadzić z Unii. Zderzenie się logiki Kaczyńskiego i Ziobry z polską rzeczywistością będzie bolesne. Prezydent Komorowski może mieć rację: jak tak dalej pójdzie, rolnicy zaczną grzać silniki traktorów, by ruszyć kolumną na Warszawę.