„Ojciec Tadeusz jak Prometeusz”

Z osławionym zlotem skrajnej prawicy (a nie żadnych konserwatystów) w Warszawie zbiegła się feta w Toruniu z okazji 30-lecia Radia Maryja. O. Rydzyk z niszy mediowej i kościelnej dość szybko przeszedł do głównego nurtu. Tak jak Kaczyński może mówić o sukcesie wizerunkowym, politycznym, materialnym (kolejność równie dobrze mogłaby być odwrotna).

To sukces jednostki, ale niekoniecznie sukces Kościoła, a tym bardziej Polski. W Kościele pozycja Rydzyka jest niebywale nieadekwatna do jego osiągnięć. Jego kariera napotkała na pewien opór, ale też nieadekwatny. Próbował startować z radiem w stylu katolickiego Fox News w Krakowie, ale kard. Macharski nie witał go z otwartymi rękami, więc swą Mekkę założył w Toruniu. Ostatecznie wszystkie próby, w tym podjęta za prymasa Glempa, nałożenia na niego kagańca kościelnego spełzły na niczym. Dyscyplinować chciano go nie za przekaz, tylko nieposłuszeństwo względem władzy kościelnej. Gdy władza się zmieniła, a papież Wojtyła zmarł (był przeciw, a nawet za), droga stanęła przed Ojcem Dyrektorem szeroko otwarta.

Nie udało się także władzy świeckiej. Wraz z rosnącym poparciem dla pisowskiej prawicy rosły polityczne wpływy Rydzyka i jego kamaryli w sutannach. Populistyczna prawica dostrzegła i zagospodarowała wyborczy potencjał ruchu „radiomaryjnego”.

Nie udało się odczarować mitu Rydzyka dziennikarzom śledczym, którzy pisali sążniste artykuły i grube książki o „imperium o. Rydzyka”. W „Imperatorze” Piotr Głuchowski i Jacek Hołub skrupulatnie opisują, jak Ojciec Dyrektor/Doktor „buduje w Polsce swój świat równoległy”, a ludzie prości i wykształceni, politycy, pracownicy instytutów i uczelni, przedsiębiorcy drobni i wielcy biją przed nim pokłony jak przed ojcem Kościoła i Narodu (to jednak despekt dla Wyszyńskiego czy Piłsudskiego). Dorobił się nawet śpiewów pochwalnych w stylu „ojciec Tadeusz jak Prometeusz wybiera z ziemi ciepło dla ludzi”.

W podobnym stylu adresy dziękczynne ślą mu teraz prezydent Duda („Rozgłośnia nie tylko sumiennie opisuje polską rzeczywistość, ale i aktywnie ją współtworzy”) i prezes Kaczyński (przed atakami na wielu frontach „nie ustąpimy, dlatego że jesteśmy wspólnotą – łączy nas miłość do Pana Boga i do Polski”). List Kaczyńskiego odczytał w Toruniu minister Błaszczak, komendant mobilizacji przeciw uchodźcom pod hasłem „murem za mundurem”.

No i fajnie, no i bosko, sednem sprawy polskie wojsko. A w tym samym czasie papież Franciszek wzywa z wyspy migrantów do empatii i humanitaryzmu, a polityków Europy do wypracowania wspólnej polityki migracyjnej w tym duchu. Ale o tym w Toruniu polski katolik nie usłyszy. Zobaczy za to, że Partia z Kościołem, a Kościół z Partią. Niektórzy wyciągną z tego oportunistyczne wnioski.

Właściwie można się zgodzić z dzisiejszymi dygnitarzami: Rydzyk i Kaczyński są wspólnotą i nie zamierzają ustąpić przed takimi apelami jak ten Franciszka. Tworzą polską rzeczywistość i przekaz na jej temat po swojemu, ale jak na razie skutecznie. Obóz Kaczyńskiego też buduje swój świat równoległy. Obaj wskazują, kto jest Polakiem jakiego sortu, kto zdrajcą, a kto patriotą, kto katolik, a kto oszalały ateista lub wściekła feminazistka, kto wierzy, że Kościół jest duszą państwa polskiego, a kto chce go wydrzeć razem z Bogiem z serca Polaków.

Gdyby te światy równoległe nie rozrastały się w polskim realu, nie pozbawiały większości społeczeństwa (PiS ma dziś 30 proc. poparcia, Radio Maryja 1,4 proc. rynku radiowego) nadziei na normalność w państwie i Kościele, można by wzruszyć ramionami: cóż, tak mają. Populizm, nacjonalizm, sekciarstwo, fanatyzm to w Kościele i w polityce stały fragment gry o kontrolę i władzę nad ludźmi.

Ale połączenie dwóch światów równoległych Rydzyka i Kaczyńskiego to nie żart, odkąd pierwszy dominuje w Kościele, a drugi w polityce. Dla Kościoła i państwa opisanego w naszej konstytucji to wyzwanie i zagrożenie głęboką destabilizacją na długi czas. Polska nie ma go za wiele.