Najazd Hunów na Warszawę

Hunowie szturmowali imperium rzymskie, starożytną próbę integracji narodów i kultur pod egidą cesarza. Orbán czy Kaczyński na ich wodza Atyllę by się nie nadawali, ale Unię Europejską pod rzekomymi rządami „poprawności politycznej” szturmują jak Hunowie Rzym. Warszawa gościła w weekend wodzów europejskiej populistycznej, nacjonalistycznej i skrajnej prawicy. Niektórzy z nich nie wstydzą się związków z Rosją Putina i sympatii neofaszystowskich.

Nie wstydzą się przedstawiać jako obrońcy „cofającej się” wolności i przeciwnicy rzekomej „inżynierii społecznej”. Na szczęście nie mają szans na przejęcie władzy w Unii, za to korzystając ze swobód i wolności demokratycznych, mogą ją podminowywać. I to robią na oczach Polski, Europy i świata.

Dla gospodarza zlotu, czyli Kaczyńskiego, to sukces, który ma go pokazać jako lidera już nie tylko Polski nacjonalistyczno-ultrakatolickiej, ale też sił prących do zablokowania UE w jej obecnym kształcie ideowym i instytucjonalnym. Ten plan skrajna prawica maskuje pod hasłem „głębokiej reformy” UE i potrzeby debaty na ten temat. Ale debatuje tylko we własnym gronie i bez mediów, tak bezpieczniej, by coś nie wyciekło i nie zepsuło eventu.

Warto przypomnieć, że w Warszawie z inicjatywy Bronisława Geremka i Madeleine Albright powstała w 2000 r. działająca do dzisiaj globalna Wspólnota Demokracji. Polska, już pod rządami PiS, jest nadal jej członkiem. Tym jednak Kaczyński się nie chwali, do Warszawy nie zaprasza Wspólnoty, tylko populistów pozujących na konserwatystów. To polityczna ściema, chwyt marketingowy z gatunku złożenia wieńca przez Le Pen pod pomnikiem Bohaterów Getta. Partia założona przez jej ojca nie stroniła od antysemityzmu. Polityczna ojcobójczyni (usunęła Le Pena z Frontu Narodowego) pojęła, że teraz u części wyborców lepiej sprzedaje się islamofobia.

Dla Polski demokratyczno-liberalnej i europejskich sił demokratycznych „szczyt warszawski” skrajnej prawicy to jasny komunikat, że Polska pod rządami Kaczyńskiego nie może i nie chce być ich partnerem. Przesuwa się na antysystemowy margines, gdy w Unii konsoliduje się tendencja odwrotna. Niemcy mają nowy rząd centrolewicowo-liberalny, który nie lęka się ściślejszej integracji UE, więc Kaczyński już nazywa go uwerturą IV Rzeszy. A naszą demokratyczną opozycję uważa ponoć za „hitlerowców”.

Czechy mają nowy rząd umiarkowanie konserwatywny, który popiera karanie państw członkowskich UE za deptanie traktatów. Węgierska opozycja ma szansę odsunąć w wyborach Orbána, gościa „szczytu warszawskiego”. We Francji centrysta Macron prowadzi zdecydowanie w sondażach prezydenckich, wyprzedzając liderów skrajnej prawicy, w tym kolejnego gościa Kaczyńskiego – podjętej kolacją przez premiera Morawieckiego Marine Le Pen.

Hamulcowymi są Kaczyński i Orbán, populistyczni nacjonaliści, przedstawiający się jako „eurosceptyczni” konserwatyści, przeciwnicy „brukselskiej eurokracji” i „federalnego państwa europejskiego”, które ma być jej marzeniem wbrew żarliwej miłości ludu europejskiego do suwerennych państw narodowych.

To nowa odsłona starego sporu: dalsza dobrowolna integracja czy powrót do Europy dzielnicowej, w której każde państwo egzekwuje oddzielnie swoje prawa narodowe. Hasło „Europy ojczyzn” jako opozycja idei „Stanów Zjednoczonych Europy”. Pierwsze było ponad pół wieku temu zawołaniem bojowym gen. de Gaulle’a (w kontrze do USA i z ambicjami lidera kontynentu), drugie puścił w obieg niedługo po wojnie konserwatysta Winston Churchill. Tylko że od tamtego czasu zmieniło się w geopolityce, społeczeństwie, gospodarce, technologii, religii tak wiele, że hasła są odklejone od świata 2021 r.

Upadł blok radziecki, który był ważnym punktem odniesienia w debacie o wolnym świecie po wojnie i w obliczu wrogiej Zachodowi ekspansji „demokracji ludowych”. Dziś sensowna debata o UE musi się toczyć wokół innych wyzwań: ekspansji Chin, umacniania rosyjskiej strefy wpływów, militaryzacji kosmosu, wykorzystywania technologii do inwigilacji obywateli, globalnego ocieplenia, rosnących nierówności społecznych, wywołanych nimi i regionalnymi konfliktami fal migracyjnych.

Skrajna prawica woli mobilizować wyborców, którzy żyją nostalgią sprzed epoki globalizacji: za scentralizowanym państwem opiekuńczym, etniczną tożsamością kultywowaną przez partie polityczne i Kościoły, za Europą podzieloną na obijające się o siebie bańki.

Zlot Hunów w Warszawie nie zaimponował. Większość uczestników to polityczna drobnica, którą Kaczyński dźwiga z niebytu. Promocja europarlamentarnej frakcji konserwatystów i reformatorów, która nie wszystkim na skrajnej prawicy się podoba, np. ambitnemu populiście włoskiemu Salviniemu. To akurat demokratów nie powinno martwić. Ale nie ma powodów do radości w tym, że Warszawa podejmuje skrajną prawicę niczym putinowska Rosja. Takie zgromadzenie pod protektoratem rządu i z udziałem jego szefów nie ma precedensu w UE. Ostentacja wygląda na zaplanowaną z zimną krwią prowokację.