Europa ,,postamerykańska”

Dzieje się! Kanclerz Merkel przemawia dziś przed Kongresem USA (wcześniej przemawiał Adenauer, ale to było w 1957!) i spotyka się z Obamą. To ważne i ciekawe, bo mimo entuzjazmu dla Obamy w Europie, w Niemczech także, nasze europejskie elity mają do jego prezydentury (wkrótce minie pierwszy rok) dystans.

Nie bez powodu. Wybór Obamy nie znosi przecież zasadniczej dziś kwestii: co dalej z ideą transatlantycką? Czy nie zbliża się czas na zasadniczą redefinicję stosunków Europy z USA? Na Europę ,,post-amerykańską”? (zob. świeżutki raport European Council on Foreign Relations – ,,Towards a Post-American Europe”). Rząd Merkel ma tu twardy orzech do zgryzienia.

Pani kanclerz  było chyba bliżej do Busha niż jest jej do Obamy, ale epoka Busha się skończyła. I tylko w naszej części Unii Merkel może liczyć, że tutejsi politycy ją w tym zrozumieją (a przy tym popularność Obamy w Polsce i innych krajach naszego regionu jest znacząco niższa niż w Europie zachodniej, więc nasze elity mogą się czuć dość bezpiecznie, broniąc transatlantyzmu, nawet jeśli oznacza to, że zostajemy w coraz gorzej funkcjonującym Afganistanie).

Na zbliżającym się szczycie US-UE te wszystkie wątpliwości nie wyjdą na światło dzienne tak, jakbyśmy mogli sobie życzyć ze względu na potrzeby publicznej dyskusji. Nie ma co powtarzać frazesów, jak ważne są dobre stosunki z Waszyngtonem. Bo czy są tak samo ważne dla ekipy Obamy? I z którymi rządami? Tylko z Londynem? Nadal z Berlinem? I Moskwą? Bo z Warszawą czy Pragą – wolne żarty. Europa idzie w stronę ,,postamerykańską”, a my?

Tymczasem są jeszcze sędziowie w Czechach. Trybunał konstytucyjny odrzucił wszystkie zastrzeżenia klausowskich senatorów eurosceptyków. Czekamy na podpis prezydenta. Jeśli pan Klaus zdania nie zmieni – a obiecuje, że teraz już antylizboński miecz wbije w ziemię – to Unia pójdzie naprzód.

Naprzód ale z Ameryką definiowaną po staremu czy może już po nowemu – bez zwietrzałych nieco dogmatów z ery zimnej wojny i w duchu nowego ,,postamerykańskiego”  realizmu? To pytanie równie kluczowe jak to o Unię ,,lizbońską”, a na pewno o cały Atlantyk ważniejsze niż obsada stanowisk ,,prezydenta” i ,,ministra spraw zagranicznych”.