Jednak Obama?

Wygląda na przełom. Po ostatnich prawyborach Obama ogosił się nominatem demokratów na prezydenta. Pani Clinton się nie poddała, ale prawie wszyscy uważają, że to już kwestia czasu. Chodzi o to, by przegrała z godnością. Tak rzeczy mają się dziś. Prawdziwy przełom będzie jednak wtedy, gdy Hillary zgodzi się startować wspólnie z Obamą przeciwko McCainowi. Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale teraz mniej. Taki ,,dream ticket” Obama na prezydenta, Clinton na wiceprezydenta, uratuje jedność demokratów i przyniesie szansę na duże zmiany.

Co tu dużo gadać, dla wyobraźni masowej taki duet u władzy w Waszyngtonie to po latach buszyzmu przewrót radykalny. Jeśli jeszcze Amerykanie wycofaliby się faktycznie z Iraku, wizerunek USA byłby wręcz na medal.

Ale czy tak będzie? Wydarzenia ostatnich miesięcy zachęcają do ostrożności w przewidywaniach. Najpierw wydawało się, że Obama nie da rady. Za Hillary stało wszystko – establishment partyjny, sieć pomocników w całych Stanach, kolejka darczyńców, no legenda Billa. Sam patrzyłem na Obamę z niedowierzaniem, a na Hillary bez sympatii ale z szacunkiem. Tegoroczne wybory wydawały mi się mało ciekawe, teraz zmieniam zdanie. Kampania robi się dramatyczna. Może albo jeszcze bardziej skłócić lub odwrotnie może pojednać Amerykanów. A pojednana wewnętrznie Ameryka jest dobrą wiadomością dla świata.

Gdybym był Amerykaninem głosowałbym chyba na Clinton, z mniejszym przekonaniem na Obamę, ale na pewno na nich dwoje w tandemie. Ale nie jestem Amerykaninem. Polityką amerykańską interesuję się zawodowo, ale bez zaangażowania. Nie lubię jej populizmu i teatralności. Jako Polak głosowałbym chyba na McCaina, zwłaszcza jeśli Obama nie stanie do boju wspólnie z Clinton. jakoś tak się złożyło, że amerykańscy prezydenci republikanie mieli lepszą rękę do polityki względem naszej części Europy.

McCain powiedział wczoraj, że zmiana owszem, ale jaka? Może być zmiana na lepsze i na gorsze. Niby banał, ale trafny. Obama całą kampanię zbudował na magicznym słowie ZMIANA, wciąż jednak mało wiadomo, co ma na myśli. Pewno zarazem wiele i nic, jak to zwykle bywa w kampaniach wyborczych, gdzie magia coraz częściej triumfuje nad sensem.

XXX

Ciekawa dyskusja o architekturze rozwinęła się nam pod blogiem o Dniu Dziękczynienia. Nie jestem architektem. Mogę tylko powiedzieć, że w Licheniu sacrum nie czuję, tak jak w Bazylice św. Piotra, już prędzej w katedrze Notre Dame czy w kaplicy w Taize. Ale to skaza wykształciucha, który z reguły źle się czuje w tłumie zwłaszcza ogarniętym religijną czy polityczną ekstazą. Na tej samej zasadzie nie wielbię budowli totalitarnych, jak nasz Pałac Kultury skopiowany z wieżowców Chicago, pohitlerowska Hala Ludowa we Wrocławiu czy dzielnica Mussoliniego w Rzymie. To, że są to gmachy ,,obmodlone” przez uczestników niezliczonych zjazdów partyjnych nie przydaje im w mych oczach niczego. Głęboka religijność nie musi iść w parze z gigantomanią i brzydotą, a nawet przeciwnie – są to zwykle przeszkody na drodze duchowej. ,,Marek”, ,,Geograf” – spędziłem w Zabrzu kilkanaście lat, nigdy o tej ulicy ,,Obrońców Monte Cassino” nie słyszałem, może to dowcip na podobnej zasadzie, jak ten, że skrót AK rozwiązuje się na Śląsku jako Afrika Korps. ,,Jotka” – ponowne dzięki za wpis, dziękuję też ,,Stauffenbergowi” za informacje biograficzne. O ileż to ciekawsze niż nasze polskie walki z wiatrakami.