Jak żarliwy katolik Vance zirytował papieża Franciszka
Niedawno nawrócony na wiarę katolicką wiceprezydent Vance wdał się w spór etyczno-teologiczny, by usprawiedliwiać politykę swego szefa wobec niezalegalizowanych imigrantów. Trump zapowiedział ściganie i masowe deportacje tych ludzi oraz szereg innych drakońskich metod pozbycia się ich z USA.
W Europie hasło „masowe deportacje” kojarzy się jak najgorzej. W Ameryce oklaskują je nie tylko trumpiści, ale też imigranci, którzy mają papiery w porządku i postrzegają nowych jako zagrożenie dla swojej stabilizacji ekonomicznej i społecznej.
Katolików w Ameryce są miliony i oczywiście mają różne zdania w tej sprawie. Zarówno w episkopacie, jak i wśród księży i wiernych. Nie mówiąc już o politycznej opozycji i sympatyzującym z Demokratami społeczeństwie obywatelskim. W końcu Amerykę stworzyli imigranci różnych ras, narodowości, języków i konfesji, a chrześcijaństwo – Żydzi i rzymscy niewolnicy, ówcześni wykluczeni.
Etos chrześcijański jest uniwersalny i nie da się doktrynalnie pogodzić z nacjonalizmem, rasizmem, dyskryminacją i wykluczaniem ze społeczeństwa „obcych” tylko dlatego, że nie są tacy jak my. Chrześcijaństwo chce być rodziną opartą nie na więzi biologicznej, lecz religijnej i ideowej. Mówiąc współczesnym językiem: jej fundamentem są prawa istoty ludzkiej, które chrześcijaństwo uważa za niezbywalny dar boży. Dlatego spór, w jaki Vance próbował wejść, broniąc Trumpa, rzuca snop ostrego światła na kondycję moralną nie tylko trumpistów jego pokroju.
Vance, który sam pochodzi z wiejskiej rodziny borykającej się z problemami, powinien o tym wszystkim wiedzieć. Jako neofita na tak wysokim stanowisku państwowym powinien dobrze poznać bogatą katolicką literaturę przedmiotu, różne interpretacje terminu „ordo amoris”. Użył go w sporze o politykę Trumpa względem imigrantów. Próbował przekonywać, że jest realizacją tej idei. Podparł się świętymi Augustynem i Tomaszem z Akwinu.
Efektownie, ale kontrowersyjnie. Obaj mistrzowie myśli chrześcijańskiej uważali, że miłość chrześcijańska nakazuje najpierw kochać Boga/Chrystusa, później siebie, swoich bliskich i swoją wspólnotę, plemię, naród, a kiedy wypełni się wszystkie obowiązki z tej miłości wynikające, przychodzi czas na miłość bliźniego. W ujęciu Vance’a miłość/miłosierdzie w relacjach społecznych jest stopniowalna. Priorytet to mój krąg, na dalszym miejscu są inni, obcy.
I tym właśnie ujęciem zirytował papieża Franciszka. Do tego stopnia, że papież napisał list interwencyjny do episkopatu USA. Akurat problem traktowania migrantów to główny temat wystąpień Bergoglia, syna włoskich imigrantów do Argentyny.
Franciszek Trumpa w tej sprawie nie poważa, mówiąc delikatnie. Bo widzi inną hierarchię uniwersalnej miłości chrześcijańskiej: po pierwsze, istota ludzka, jej prawa i potrzeby. Rodzina biologiczna to cząstka nowej rodziny, wspólnoty wyznawców, otwartej dla wszystkich chętnych. W Ewangelii Jezus mówi, że jego bratem, siostrą, matką są ci, którzy wypełniają wolę bożą. A zatem „ordo amoris” według Vance’a, czyli skupienie się przede wszystkim na rodzinie biologicznej i na własnym narodzie, z pominięciem potrzeb innych, „obcych” osób i społeczności, rozmija się z nauką Jezusa.
Tej skupionej na sobie interpretacji zaprzecza też opowieść o dobrym Samarytaninie. Samarytanie to społeczność uznająca i skrupulatnie praktykująca Pięcioksiąg Mojżeszowy. Ich sąsiedzi, ortodoksyjni Żydzi, patrzyli na nich jednak z niechęcią jak na jakiś „gorszy sort” etniczno-religijny.
Przypowieść burzy te stereotypy w sposób aktualny i dzisiaj, kiedy konflikty na tym tle znów szaleją. W Ewangelii Łukasza Jezus nakazuje „kochać bliźniego jak siebie samego”. Wtedy uczony Żyd pyta: a kto to ten bliźni? Jezus wyjaśnia: pewien Żyd został napadnięty, pobity i obrabowany przez zbójów w drodze z Jerozolimy do Jerycha. Leżącego mijają inni Żydzi, współwyznawcy, w tym kapłan, ale nie udzielają mu pomocy. Pochyla się nad nim dopiero pogardzany przez nich Samarytanin. Jaki z tego wniosek? Że bliźnim są nie tylko „swoi”, ale też „obcy”, a jeśli dzieje się im krzywda, chrześcijanin nie może być obojętny.
„Legalni” czy „nielegalni” imigranci to ludzie szukający schronienia w Ameryce i szansy na lepsze życie. Na pewno nie wszyscy z nich to przestępcy. Nie wszyscy współpracują z gangami i popełniają występki czy zbrodnie. Większość stara się znaleźć uczciwą pracę, zarobić uczciwie na siebie i rodzinę, dać dzieciom przyzwoite wykształcenie, płacić należne podatki, żyć zgodnie z prawem i integrować się ze społeczeństwem. Ci są jedną z dźwigni rozwoju zarówno w USA, jak i wszędzie indziej, także w Polsce.
Polacy też byli imigrantami. Niektórzy też mieli lub mają kłopoty z legalizacją swego pobytu, ale to nie znaczy, że są kryminalistami. Naloty na miejsca, gdzie udzielono schronienia tej grupie imigrantów – np. w parafiach katolickich czy katolickich ośrodkach pomocy społecznej – budzą w nich strach o przyszłość. Ich wymarzona Ameryka zamienia się w znikający punkt, a była już na wyciągnięcie ręki. Zasłoniła ją Ameryka Trumpa i Vance’a.
Komentarze
Żeby było weselej – ci kolorowi imigranci podobno stanowią znaczną część wyborców Trumpa. Oczywiście to są ci ” z papierami”, a nie ci podlegający deportacjom, niemniej można spekulować, że gdyby zyskali ” papiery”, ich kulturowe preferencje skłoniły by i ich do wspierania psychola w Białym Domu. W Polsce też zaczęły się deportacje. Niestety, polityka jest dziedziną skomplikowaną i wysiłki w celu jej umoralnienia są skazane na porażkę
Pod poprzednim wpisem, prezydent USA i jego zastępca przestali zasługiwać na pisanie ich nazwisk z dużej litery. Ten ewenement nie dziwi za bardzo dzisiaj. Jednakże owo nie zasługiwanie na pisanie czyjegoś nazwiska przez dużą literę nie zmieni raczej za wiele w świecie przez cztery lata.
Kadencja prezydencka w USA jest czteroletnia. Tam tez, na dodatek, wciaz obowiązuje dwupartyjność, wpisana do konstytucji bodajże. Kiedy oni potrafią zmienić aż taki przeżytek w dzisiejszym świecie wielopartyjności?
Wszyscy jesteśmy obcy, prawie wszędzie…
Odwoływanie się do wiary w przypadku uchodźctwa jest na kredyt. Wystarcza Parwa Człowieka i zapisy z Konwencji Genewskiej. Do tego przepisy prawa azylowego, pobytowego, prawa o readmisji. O czy często zapominamy, to kwestie integracji, które dotykają obie strony i od obu stron wymagają wysiłku. Ważne przy tym są kwestie reintegracji, które zredukowane do wydalenia i deportacji prowadzą do absurdu .
Tak to jest z neofitami. Nigdy nie mieli dobrej opinii. Taki Vance chce być i świętszy i mądrzejszy od papieża ale słabo mu to wychodzi.
@AS
Jaki z tego wniosek? Że bliźnim są nie tylko „swoi”, ale też „obcy”, a jeśli dzieje się im krzywda, chrześcijanin nie może być obojętny.
Pan doskonale wie, że miłość bliźniego, to tylko teoretyczna – postulatywna w piśmie – i absolutnie ignorowana w praktyce zasada/norma/przykazanie/ paragraf…, podłość i zaprzaństwo.
Niektórzy kakiści, usiłują tę niecną praktykę pudrować „podwójnym standardem” – … i diabłu ogarek – albo pudrem pustosłowia zapewniającym, że jest inaczej niż „wrogowie” mówią.
Czyli gebelsówa i hipokryzja w kościele to norma… defekt „genetyczny” pomysłodawców i kierowników tej wpływowej organizacji przestępczej.
Interpretowanie „ordo amoris” przez Vance’a jest banalne i stronnicze (biased), powiedziałbym niechrześcijańskie, wykluczające typu – to nie moja broszka, to mnie nie rusza, analogiczne do postawy PiSowskich suwerenistów na pokaz, którą reprezentuje intensywnie w kampanii wyborczej Karol Nawrocki – jestem Polakiem, mam polskie obowiązki. Jedna fraza, a można na niej budować mnóstwo interpretacji, w tym te najbardziej ostre, bezwzględnie nacjonalistyczne, które prezentują egoizm narodowy, czy plemienny, a w konsekwencji odrzucają, teoretycznie wykluczają funkcjonowanie szerszych wspólnot niż MY i tylko MY.
Na takiej interpretacji bazuje Kaczyński w swoich wypowiedziach o Tusku – ten Niemiec, chociaż nie podejrzewam, żeby mieściły mu się w głowie aż takie subtelności jak ordo amoris.
TJ
@noli
Nie w tym rzecz. Wyzwanie jest realne nie tylko dla katolików. A incydent z Vance’em jako teologiem in spe bardzo pouczający. Robienie polityki na religii niszczy zdolność odróżniania dobra od zła.
„Moje obserwacje skłaniają mnie do wniosku, że religia jest dobra jedynie dla ludzi dobrych, nie widzę w tym żadnego paradoksu, lecz dający się zaobserwować fakt. Tylko dobrzy ludzie mogą sobie pozwolić na religijność. Dla innych religia jest zbyt wielką pokusą — pokusą do popadnięcia w śmiertelny grzech pychy i złości…. Sądzę, że religia katolicka jest z punktu widzenia moralności najniebezpieczniejszą z wszystkich religii (nie wiem, jak to jest z mahometanizmem), gdyż pretenduje do miana jedynej prawdziwej religii i przez to podsyca owo poczucie uprzywilejowania, o którym wspomniałam wcześniej — urojenie, że nie każdemu dane jest szczęście być katolikiem”.
— Mary McCarthy
@Adam Szostkiewicz
22:42
Rzecz w tym, że zarówno prezydent jak i wskazany przez niego vicek zdradzają wyraźne symptomy zaawansowanej psychopatii, a w takich okolicznościach jakakolwiek dyskusja o dobru i złu w polityce amerykańskiego chrześcijańskiego oligarchicznego kapitalizmu w jego obecnym żywiole, traci jakikolwiek sens.
Gorącą potrzebą jest odesłanie obu panów na komisyjne badania lekarskie.
To postulat zgłaszany od dawna, by kandydaci na wysokie urzędy w administracji państwowej, krajów określających się jako demokratyczne, podlegali gruntownym badaniom psychologicznym eliminującym psychopatów (test NEO PI-R).
Jak na razie wystarczą światu, z nawiązką, Kim Dzong Un z siostrą, Putin z Miedwiediewem, Trump z Vancem… i paru pomniejszych kurdupli…
Przepraszam:
…Vance’em
@Orteg
„Dwupartyjność” nie jest wpisana do konstytucji USA. Ale dwie partie dominują, Republican Party i Democratic Party. Dodatkowo istnieją tak zwane „third parties”, jak na przykład Green Party, Libertarians, Constitution Party oraz Independents. W wyborach federalnych, „third parties” nie mają praktycznego znaczenia. W wyborach lokalnych mogą mieć znaczenie, ale rzadko.
A po co wpuszczac tych wszystkich imigrantow do USA? Moze bardziej efektywny bedzie podboj przez USA na przyklad Meksyku, co hurtem wprowadzi wszystkich Meksykanow do wymarzonego USA?
Państwo się tutaj zajmujecie pomysłami, przemowami i działaniami Trumpa i jego ekipy, co oczywiście jest i ważne, i groźne, ale mnie w amerykańskiej polityce interesuje inna rzecz, mianowicie postawa Partii Demokratycznej po wyborczym nokaucie, bo (toutes proportions gardées) znajduję tutaj odniesienia do Polski świeżo po wyborach prezydenckich i parlamentarnych roku 2015.
Pomijam już kwestię przeanalizowania przyczyn porażki, bo to zawsze trudno jest przyznać się do własnych, zupełnie świeżych błędów i odkleić się od wyższościowego przeświadczenia o zmanipulowaniu wyborców tanią i prymitywną demagogią, na razie mamy tam również brak pomysłów, co do bliższej i dalszej przyszłości.
Dominuje wciąż przeświadczenie, że trumpiści może i byli dobrzy w kampanię wyborczą, ale w rządzeniu zaplątają się we własne sznurowadła i administracja Trumpa upadnie sama z siebie, a niepopularne „reformy” Muska, kryzys gospodarczy i chaos administracyjny przyprowadzą zbłąkanych wyborców z powrotem na łono Niebieskich.
Jest sobie pan James Carville (o którym mało kto słyszał), od dziesięcioleci zajmujący się doradzaniem i kształtowaniem strategii Demokratów (angielski termin ‘political consultant’ nie oddaje mu w pełni sprawiedliwości; nie wiem, czy jest polski odpowiednik słowa „pundit”), sam już w wieku senioralnym, co niestety przekłada się na coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością. No i pan Carville w zasadzie doradza teraz działanie przez zaniechanie – nieangażowanie się w bieżące spory (zwłaszcza te o charakterze kulturowym), unikanie konfrontacji i pasywne czekanie na upadek Trumpa.
Problem jest oczywiście taki, że trudno Demokratom w obecnej sytuacji wykazać jakąkolwiek sprawczość, przebić się z alternatywną narracją, narzucić w debacie publicznej jakiekolwiek tematy nie będące reakcją na działania i pomysły trumpistów. Tyle, że strategia „let them fail” nie działała wcześniej i w Polsce (pamiętacie Państwo zapowiedzi, że rząd Szydło upadnie pod ciężarem 500+ najdalej w kilka miesięcy?), wyborcy zniechęcą się pasywnością polityków Partii Demokratycznej, a trumpizm (tak, jak w Polsce kaczyzm) stanie się po prostu nową normą.
W tej chwili – obserwując z oddali amerykańskie media – jedynie lewa strona Partii Demokratycznej (nieśmiertelni Bernie Sanders i Alexandria Ocasio-Cortez) próbuje wyrwać się z tej pułapki i aktywnie walczyć z Trumpem i jego poplecznikami w Kongresie. Pozostaje mieć nadzieje, że uda im się przebudzić resztę partii. Najbliższy papierek lakmusowy – midterm elections na jesień 2026. O ile będzie jeszcze co zbierać. Do obsadzenia 35 miejsc w Senacie (a Demokratom potrzeba co najmniej kilku zwycięstw w tradycyjnie czerwonych stanach) i cały skład Izby Reprezentantów. Poza tym, nie oszukujmy się, nawet jeśli hipotetycznie popularność Trumpa spadnie do zera, to przecież sam nie zrezygnuje, a prawdopodobieństwo skutecznego impeachmentu jest przyzerowe.
A jak traktowac imigrantow z Rosji, ktorzy do swojego nowego kraju zamieszkania wjezdzaja na czolgach? Jezus nakazuje nadstawic drugi policzek.
@hebda
Na czołgach nie wjeżdżają imigranci, tylko agresorzy.
@babilas
Chyba nie oglądał pan transmisji z Kapitolu, gdzie Trump porównał siebie do Jerzego Waszyngtona. Demokraci siedzieli w lodowatym milczeniu. Jeden z nich, czarnoskóry poseł z Teksasu, Al Green, przerwał popis pychy, przypominając Trumpowi, że nie jest królem, bo w Stanach królowie nie mieszkają. Marszałek Johnson kazał straży wyprowadzić Greena z sali. Demokraci ani razu nie wstali, by wiwatować jak Republikanie. Wielu Demokratów trzymało w rękach tabliczki ,,Lies’’ i przeciwko Muskowi. Oczywiście, to teatr polityczny, lecz oglądany przez miliony, a Trump jest na to bardzo uczulony. Nie krył tego podczas swej 100-minutowej samochwalczej mowy. Wytykał Demokratom, że go nie kochają, choć ma najsilniejszy w historii mandat społeczny dla MAGA. Wraz ze starzeniem się jest coraz bardziej łasy na pochwały i zaszczyty, w tym na pokojowego Nobla za zdradę Ukrainy. Fakty są takie, że wygrał głosowanie powszechne 1,5 procentem (2 mln przewagi nad Kamalą), a więc objął władzę w społeczeństwie podzielonym mniej więcej po połowie za i przeciw MAGA. Szok przegranej jednak Demokratów ogarnął. Są w opozycji zaledwie od miesiąca, trudno oczekiwać, by już byli silni, zwarci i gotowi do skutecznego odporu. Ale US to wielki kraj, pozbierają się, zbudują nowe przywództwo i nowy program, mają dwa lata do mid-term election, a Trump przez te dwa lata będzie się dalej starzał fizycznie i politycznie. Na razie jest czas opadania pyłów bitewnych.