Komu bije dzwon?

Gdybyśmy żyli w Stanach Zjednoczonych Europy, łatwiej byłoby się nam zabezpieczyć przed agresywną Rosją. W momencie, który zdarza się „raz na pokolenie”, na zakręcie historii, bardzo pomaga lider wart tego określenia. Może nim być konkretny polityk, przywódca konkretnego kraju. Nie mamy na razie nowego Churchilla. Ale nie mamy też Chamberlaina. Wtedy chodziło o uratowanie pokoju przed Hitlerem, dziś chodzi o skuteczne odstraszenie agresywnej Rosji.

W sfederalizowanej Europie demokratycznej mielibyśmy możliwości szybkiego podejmowania decyzji, czyli realne przywództwo. A mając większe od Rosji zasoby gospodarcze i militarne oraz arsenał nuklearny, bylibyśmy twardym partnerem w grze dyplomatycznej z półdzikim wciąż rosyjskim neototalizmem i eurofobicznym trumpizmem.

To pieśń przyszłości, bo dziś wolna Europa nie ma takiego silnego przywództwa. Ale po haniebnej ustawce w Gabinecie Owalnym, gdzie dwaj Jankesi usiłowali czołgać w stylu komisarzy NKWD prezydenta Zełenskiego, wymusić na nim ślepe posłuszeństwo i kapitulację polityczną, usłyszeliśmy w Europie inny ton.

Jakiż to był kontrast w porównaniu z Waszyngtonem, gdy zobaczyliśmy, jak witają w Londynie Zełenskiego: nie jako pachołka czy chłopca na posyłki, ale tego, kim jest w czwartym roku wojny z Rosją – twarzą i symbolem państwa i narodu walczącego o swoje niezawisłe istnienie. Jak niegodne i głupie jest powtarzanie za propagandą moskiewską, że tego narodu nie ma, a jego państwo jest atrapą, sezonowym wytworem spiskującego przeciw Rosji Zachodu.

I tak w ciągu kilku dni od waszyngtońskiej próby wyrzucenia Zełenskiego i Ukrainy na śmietnik historii plany Trumpa pokrzyżowała rodząca się „koalicja chętnych” do odstraszenia agresywnej Rosji Putina. Snob Trump musiał patrzeć, jak „dyktator bez wyborów” witany jest serdecznie nie tylko przez Starmera, Macrona, Costę, von der Leyen, Trudeau, Sancheza, Tuska, ale i króla Karola, który bez wahania i nacisku rządu brytyjskiego zgodził się przyjąć Zełenskiego na jego osobistą prośbę. I wypił z nim popołudniową herbatę, choć dostojny gość ubrany był w bluzę. Tak samo jak podczas innych spotkań z VIP-ami na całym świecie, bo to dziś roboczy strój „prezydenta czasu wojny”. Król pokazał, jakżeby inaczej, klasę, której zabrakło „policjantom świata”.

A Vance, który usiłował sprowokować prezydenta Ukrainy w Gabinecie Owalnym, musiał patrzeć, jak ta pogardzana przez niego wolna Europa staje po stronie ofiary rosyjskiej agresji i zabiera się do skoordynowanej akcji politycznej w solidarności z walczącą Ukrainą. Starmer staje się zaś inicjatorem i mentorem tej akcji. Spotkanie w Białym Domu świat śledził z osłupieniem i przerażeniem wywołanym seansem niechęci Trumpa z Vance’em do Zełenskiego, spotkanie w Lancaster House – z poczuciem ulgi i nadziei.

Na Kremlu próbę połajanki Zełenskiego obserwowano z zadowoleniem. Putin nienawidzi Zełenskiego, bo rozbił mit o potędze Rosji, a Ukraina pod jego rządami stawiła mu skuteczny opór. Trump nienawidzi Zełenskiego, bo nie pomógł mu skompromitować Bidena, którego „Ryży” – tak przezywają Donalda w Kijowie – nienawidzi jeszcze bardziej za to, że z nim przegrał.

Od minionej niedzieli Moskwa już szampańskiego humoru mieć nie może. Kreml stara się napuścić Trumpa na Europę pod hasłem, że jest przeciwko trumpistom, chce kontynuować wojnę, a nie doprowadzić do pokoju, co jest celem Trumpa. Propaganda rosyjska powtarza do znudzenia, że Zachód już się dzieli i rozpada. Tymczasem niedzielne spotkanie w Londynie liderów z Europy i Kanady, z udziałem szefa dyplomacji tureckiej, temu zaprzecza.

Europa ma swój plan, jak przerwać brudną wojnę Putina. Można go roboczo nazwać planem Starmera-Macrona. Starmer w niedzielę zapowiedział, że przeznaczy 4 mld funtów na dalszą pomoc walczącej Ukrainie, czyli że pomoc militarna i presja ekonomiczna będą kontynuowane. Obecność wojsk europejskich wchodzi w grę po zawieszeniu działań wojennych. Nie będą to siły pokojowe na granicy demarkacyjnej, lecz korpus chroniący krytyczną infrastrukturę.

Plan będzie konsultowany z Waszyngtonem – co jest odpowiedzią na rosyjskie próby wbijania klina między Waszyngton a wolną Europę – i przedstawiony w odpowiednim momencie Rosji do wiadomości. Obecność Ukrainy podczas rokowań – obowiązkowa. Macron zaproponował zawieszenie na miesiąc aktywności wojennej w powietrzu i na morzu oraz atakowania sieci energetycznej.

Naturalnie plan to nie podpisane porozumienie, tylko środek polityczno-dyplomatyczny. Chodzi w nim przede wszystkim o to, by Ukrainę wzmocnić przed ewentualnymi negocjacjami, nie rozbijając współpracy z Waszyngtonem. Amerykanie mogą plan zignorować, Rosjanie wyśmiać i odrzucić. Gra toczy się o to, by Amerykanie nie zdecydowali z Rosjanami o wszystkim bez udziału Ukrainy i Europy. Układ dwustronny to marzenie Białego Domu i Kremla, a czarny scenariusz dla wolnego świata.