Powstanie niejeden ma obraz

Mój ojciec, żołnierz AK, warszawiak, nie poszedł do powstania. Niemcy aresztowali go w czerwcu, z Pawiaka wywieźli do obozu Gross-Rosen tuż przed wybuchem powstania. Gdyby nie trafił w niemieckie ręce, pewno by zginął w walce z okupantem. Przeżył, wrócił do Warszawy, z której Niemcy wywieźli ocalałą ludność cywilną, w tym jego matkę i siostrę. Kamienica, w której mieszkał, zamieniła się w zwał gruzu, wyjechał na zawsze. Najpierw do Krakowa, skąd przeniósł się do Zabrza, gdzie zmarł tuż przed moją maturą. Nigdy nie rozmawiał ze mną o wojnie, obozie i powstaniu. Uważał, że i tak nie zrozumiem.

Z Zabrza wyjechałem na studia do Krakowa. Ojciec mieszkał w nowej stolicy, ja osiadłem w dawnej. Nowa legła w gruzach częściowo już po powstaniu w getcie – o którym też ojciec mi nie opowiedział – a ostatecznie po zrywie w następnym roku. Kraków konspirował podczas niemieckiej okupacji, lecz tamtejsze struktury podziemnego oporu powstania nie wywołały. Niemcy wycofali się z Krakowa przed zbliżającym się frontem sowieckim idącym na uprzemysłowiony Górny Śląsk.

Miasto ocalało. Zasiedziałe od pokoleń krakusy mówiły mi, że na uchodźców napływających z Warszawy po powstaniu patrzono w Krakowie z mieszanymi uczuciami współczucia i niepokoju, czy aby nie znajdą się wśród nich ludzie gotowi do wszczęcia rebelii pod Wawelem. Nie brzmi to zbyt patriotycznie, ale wynikało być może również z różnic historycznych między zaborem rosyjskim i austriackim: romantyzm był tu i tam wielką siłą, ale w zaborze austriackim tutejsza polska elita skłaniała się ku liberalnemu konserwatyzmowi, niechętnemu krwawym zrywom.

Dziś młode pokolenie w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu staje na baczność, gdy w rocznicę wybuchu powstania włączane są syreny na znak pamięci i hołdu. Prawie 80 lat od zrywu dominuje narracja heroiczna i godnościowa. Wcześniej ścierały się różne spojrzenia, także krytyczne, wśród krytyków byli też przywódcy Polski londyńskiej, nie tylko propagandyści Polski Ludowej.

W PRL polityka historyczna próbowała przeciwstawiać kierownictwo wojskowe i polityczne powstania szeregowym powstańcom. To nie mogło się udać, bo żyły ciągle tysiące uczestników powstania, którzy to wbijanie klina odrzucali.

Powstańczy pamiętnik Mirona Białoszewskiego zwrócił uwagę na cierpienia ludności cywilnej i los miasta, nazywanego niekiedy Paryżem wschodu, a zburzonego jak Kartagina. Ten wątek jest najtrudniejszy dla dzisiejszej polityki historycznej, bo każe pytać o koszty i skutki. Nie ma tu jednak dobrej odpowiedzi. Gdy czyta się relacje o przeżyciach osób cywilnych, poznaje konkretne dramaty konkretnych ludzi, nie podważa to heroicznych zmagań powstańców, ale wywołuje etyczny dyskomfort. Sztabowcy rozkładają mapy, wbijają szpilki z kolorowymi łebkami, nie widzą rannych i zabitych po swojej stronie, w tym własnych bliskich. Tak musi być w wojennym rzemiośle. Jednak twarze ofiar, w tym dzieci, poruszają w nas inną strunę. A zdjęcia młodych powstańców jeszcze inną.

Ta wielość obrazów oznacza, że nie ma jednej narracji o powstaniu, tylko cała wiązka: romantyczno-patriotyczna, rzeczowa historyczna, ukazująca blaski i cienie, mity i błędy, i egzystencjalna z akcentem na los osób cywilnych, doświadczenie ludzkie w ekstremalnej sytuacji. Każdy ma prawo wybrać swoją. Nie wiem, jaki obraz powstania byłby najbliższy memu ojcu. Myślę, że gdyby mógł, poszedłby walczyć.