„Trzecia droga” to konfederaci

Szymon Hołownia uważa wbrew sondażom i licznym komentatorom, że to jego ugrupowanie, dziś w chwiejnym przymierzu z ludowcami, stanowi realną alternatywę względem PiS i PO. I że to ono wygra wybory, bo z trzeciego miejsca będzie decydować o tym, kto zdobędzie większość i sformuje rząd. Ale koń, jaki jest, widać choćby w transmisjach z przedwyborczych spotkań z liderami politycznymi.

Gdy na te z Tuskiem przychodzą tysiące, na spotkaniach z Hołownią i Kosiniakiem widzimy setki, jeśli nie tylko dziesiątki. Za to na „piwo z Mentzenem” walą tłumy może nie tak liczne, jak na wiece Tuska czy tłustych kotów, ale bardziej zdeterminowane. Jeśli już, to „trzecią drogą” może się okazać w wyborach Konfederacja.

Nie ma co dawać wiary, że to antysystemowcy, chyba że w takim sensie, jak kiedyś udawali Kukiz i spółka. Ostatecznie wybłagał u Kaczyńskiego polityczny azyl i podobnie będzie z konfederatami. Po wyborach część z nich będzie gotowa do kolaboracji z obozem Kaczyńskiego. Jeśli zawrą koalicję i sformują rząd albo – w wariancie mniej kompromitującym w oczach ich elektoratu – poprzestaną na deklaracji, że w zamian za określone korzyści będą popierać PiS w nowym Sejmie, Polska pod rządami Kaczyńskiego będzie już nie tylko „chorym człowiekiem UE”, ale stanie się jej wrogiem z wszystkimi tego konsekwencjami.

Na czas przedwyborczy konfederaci schowali osławioną „piątkę Mentzena”, ale po wyborach i zajęciu trzeciego miejsca wrócą do niej, bo to ona ich wyniosła na podium. Konfederacja bez trudu dogada się z PiS, bo łączą ją z nią hasła ideologiczne: nie chcą Unii Europejskiej, mniejszości, chcą aborcji i niskich podatków. Ale Morawiecki też deklamuje o niskich podatkach, a Kaczyński ciągle atakuje Niemcy, czyli największe państwo UE.

Oczywiście, to na razie czarny scenariusz przyszłości. Załóżmy jednak, że wybory nie będą zmanipulowane – dobrze, że będą obserwowane przez organizacje międzynarodowe – a PiS i konfederaci uzyskują wyniki mniej więcej podobne do obecnych przewidywań sondażowych. Jeśli Kaczyński weźmie do rządu Konfederację, to kogo? Mentzena na ministra finansów i wicepremiera? Zaczną się przepychanki, ale póki konfederaci nie zerwą dealu z PiS, rząd nie upadnie. A partie prodemokratyczne i prounijne staną przed pokusą, by go storpedować, próbując przeciągnąć konfederatów na swoją stronę. Mają z nimi jeden punkt wspólny: niechęć do etatyzmu. Na tym haśle, że „nic wam nie damy, ale niczego nie odbierzemy”, konfederaci zyskali wyborców. Niektórzy z nich mogą więc ulec kuszeniu Platformy, a wtedy układanka Kaczyńskiego się rozsypie.

Gdy czyta się relacje ze spotkań z Konfederacją, uderza, że w tzw. terenie ludzie są gotowi głosować nie tyle na jastrzębi pokroju Brauna, ile na lokalnych liderów, których znają i którym ufają. Afiliacja do tego czy innego ugrupowania nie jest taka ważna. Niektórzy wyborcy nawet nie wiedzą, że ich lokalny faworyt ma powiązania z Konfederacją. Elektorat Konfederacji to groch z kapustą. Podobnie było z Kukizem. Dlatego nie udało mu się utrzymać znaczącego poparcia społecznego. Tak czy owak, konfederacka „trzecia droga” przyciąga uwagę tych, którzy nie ufają partiom politycznym w ogólności, a PiS i Platformie w szczególności. Nie pójdą więc głosować albo zagłosują na Konfederację, ale nie na tę drugą „trzecią drogę”, czyli Hołownię z Kosiniakiem. I wszyscy mają z tym problem: PiS, PO, Hołownia. Lewica niekoniecznie, bo łowić głosów w elektoracie konfederackim nie zamierza i nie próbuje.

Wygląda na to, że jesienią ludzie chcący głosować będą mieli do wyboru trzy populizmy: przaśny, katolicko-narodowo-etatystyczny PiS, wolnorynkowo-antylewicowy i antyeuropejski konfederatów i liberalny PO. Cóż, vox populi, vox Dei. To fragment większej całości, z którą świat zachodni zmaga się od USA przez UK po UE. Historia się nie skończyła.