Zielone światło dla Szwecji, żółte dla Ukrainy

Wojna w Ukrainie trwa już ponad 500 dni. Nie uważam jej za zastępczy konflikt Zachodu z Rosją. Ukraina walczy o swoją niepodległość. Tak jak potrafi. Ze wsparciem Zachodu, ale na frontach giną tylko jej żołnierze. Ukraina nie walczy o przesunięcie flanki NATO bardziej na wschód, tylko o zachowanie własnej państwowości, własnego stylu życia, własnej kultury. Zachód uznał jej prawo do samoobrony przed rosyjską agresją. Jednak po 500 dniach zmagań pojawiły się problemy. Szczyt w Wilnie je uwydatnił. Do tego stopnia, że prezydent Zełenski nazwał sytuację „absurdem”.

Problem polega na tym, że choć NATO dalej deklaruje gotowość wspierania walczącej Ukrainy i oferuje dalszą konkretną pomoc, to nie jest gotowe do przedstawienia „mapy drogowej” członkostwa Ukrainy w Sojuszu. Harmonogramu, konkretnych dat, planu dyplomatycznego. Sojusz działa bowiem na zasadzie, że nie może być mowy o otwarciu perspektywy członkostwa dla państwa toczącego wojnę. Powstała więc sytuacja taka, że choć Ukraina spodziewa się jak najszybszego uruchomienia procedury akcesyjnej, to NATO nie może wszcząć żadnych działań w tym kierunku, póki trwa wojna. Może procedurę uruchomić dopiero po zakończeniu działań wojennych.

Może „absurd” to za mocne słowo, ale na pewno poważny problem. Bo Rosja może przedłużać działania wojenne, aby w ten sposób blokować członkostwo Ukrainy w NATO. Ma zasoby i siły, może czekać. Ukraina czekać nie może, nie ma dostatecznych sił i zasobów, by kontynuować obronę w nieskończoność. Od 500 dni walczy z poparciem Zachodu i własnego społeczeństwa, ale członkostwo w NATO jest dla niej jak znikający punkt. Wciąż świeci i wciąż się oddala.

Może nie „absurd”, ale paradoks. NATO powstało w epoce zimnej wojny, kiedy nad światem wisiała groźba nuklearnej konfrontacji bloku zachodniego z sowieckim. Obowiązywała doktryna odstraszania. „Muszkieterski” art. 5 traktatu o NATO obiecywał, że którykolwiek napadnięty kraj członkowski może liczyć na solidarne wsparcie pozostałych. I to działało, bo nuklearny armagedon się nie zdarzył przez dwie trzecie wieku. Gdyby Ukraina została wcześniej przyjęta do Sojuszu, Putin by jej nie napadł. Ale Ukraina skupiła się na członkostwie w UE; członkostwo w NATO nie miało poparcia społecznego. Propaganda sowiecka wpoiła nie tylko Rosjanom, że NATO to oręż zachodniego imperializmu.

I tak to, co skutecznie chroni państwa członkowskie Sojuszu, w przypadku Ukrainy działa przeciwko niej – art. 5 NATO musiałoby wydać wojnę Rosji, gdyby zrobiło wyjątek od swych reguł i przyjęło w trybie nadzwyczajnym Ukrainę. Mogło przyjąć Finlandię i Szwecję, bo Rosja ich nie napadła, a nastawienie ich społeczeństw się zmieniło. Dzięki napaści Rosji na Ukrainę tradycyjna neutralność obu państw straciła blask w oczach obywateli. Tak więc oba kraje wstępują do NATO, a Ukraina nie może, choć jej przykład zmobilizował rządy i społeczeństwa do zmiany doktryny obronnej. W tym sensie walcząca Ukraina płaci krwią za bezpieczeństwo Skandynawii.

Nie widać dobrego wyjścia z tego pata.