Po co nam to referendum?

Nam, czyli niedziałającym w PiS lub na PiS niegłosującym – po nic. Jeśli już, to potrzeba nam sondażowego referendum w sprawie przyjęcia euro (poparcie jest, ale spada i dotyczy dalszej przyszłości). Spin doktorzy Kaczyńskiego musieli jednak dojść do wniosku, że warto zaryzykować w kampanii powtórkę z tej rozrywki dla „ciemnego ludu”.

Tylko PiS-owi i skrajnej prawicy służy to referendum. Reszta społeczeństwa jest podzielona. Nonsens okropny, bo Unia żadnego nacisku nie wywiera, a nawet obiecuje dodatkowe środki na uchodźców ukraińskich w Polsce.

Nie szkodzi, bo są wyliczenia, że może dodatkowo zmobilizować elektorat i dać Kaczyńskiemu jeszcze milion głosów. Koszt, jak na pisowskie projekty, niewielki – 100 mln zł – zysk wyborczy kolosalny. Dlatego PiS będzie w to brnął. Absurdem jest pisowska teza, że opłata za nieprzyjętego imigranta to też „presja”. Tak myślą ci, dla których UE to „wyimaginowana” wspólnota. Członkostwo w UE zobowiązuje do elementarnej współpracy i solidarności. Wpłata do funduszu relokacyjnego jest wyrazem gotowości do solidarnego współdziałania, a nie „karą”. Unia stawia sprawę jasno: nie chcecie, nie możecie relokować, to pomóżcie finansowo.

Szyte grubymi nićmi referendum może – wbrew oczekiwaniom demokratów – okazać się sukcesem PiS i skrajnej prawicy. Działa tu pozorny paradoks: nic nie mamy przeciwko imigrantom, jeśli na nich zarabiamy, ale nawet zarabiając, możemy ich uważać za „obcych”, których na dłuższą metę u nas nie chcemy. Biznes to jedno, rasizm to drugie, ale mogą iść w parze. Dlatego odgrzewany kotlet może być dla wyborców Kaczyńskiego i Mentzena całkiem strawny.

Tusk celnie obnaża obłudę PiS w tej sprawie. Uderzył mocno, zmuszając obóz Kaczyńskiego do wycofania się z planu wydania wiz pobytowych 400 tys. przybyszom z krajów „obcych” kulturowo. Tusk jest patriotą i politykiem pragmatycznym. Rozumie, że Polska potrzebuje rąk do pracy, szczególnie w mniej popularnych i niżej płatnych zawodach. Ale jest też przywódcą największej partii demokratycznej i chce wygrać wybory. Więc demaskuje obłudę PiS w każdej ważnej sprawie. Mimo protestów PiS odłożył wybory samorządowe, za to dołożył referendum w sprawie relokacji do jesiennych wyborów parlamentarnych. Nie wiemy, jakie będzie pytanie.

Kaczyński politycznie sponsoruje „suwerenistyczną” międzynarodówkę skrajnej prawicy, dla której wrogiem są stare elity i „socjalistyczna” Unia. Więc pytanie może być takie: czy chcemy, by Unia nakazywała Polsce przyjmowanie uchodźców? Z sondaży wynika, że nie chcemy, choć nikt w Brukseli Polsce, powtarzam, tego nie nakazuje. O czym propaganda pisowska nie mówi, a wyborcy PiS mogą w ogóle nie wiedzieć, bo nie korzystają z niezależnych od obozu Kaczyńskiego środków komunikacji społecznej.

Można więc grać na dwu fortepianach: po cichu otwierać granicę dla migrantów ekonomicznych według widzimisię władzy politycznej, a jednocześnie straszyć widmem zamieszek na ulicach miast francuskich z udziałem tamtejszej młodzieży pochodzenia arabskiego. W rzeczywistości w Polsce do takich zamieszek nigdy nie doszło i nie dojdzie, bo nie ma zwartych skupisk mniejszości pochodzących z Trzeciego Świata. Nie ma też ekstremistów podburzających takie mniejszości do zamieszek. Jest przeciwnie: zdarzają się ekstremiści polscy podburzający przeciwko imigrantom. Nie tylko z krajów innych kulturowo, ale i z Ukrainy.

Na razie jednak ekstremiści są w mniejszości. Tylko że to może się zmienić pod wpływem ciągłego straszenia. W tym sensie pomysł z referendum jest przysłowiowym igraniem z ogniem. Bo jeśli do referendum dojdzie, a wynik będzie po myśli obozu Kaczyńskiego, pojawią się orędownicy „czyszczenia” Polski z „obcych”.

Obecna władza próbuje się bronić, że legalni migranci przybywający do pracy w Polsce są sprawdzani przez administrację rządową. PiS chce nas bronić przed nielegalnymi. Tylko że relokacji mają podlegać ci migranci, którzy już przeszli procedury na granicach UE, więc nie są „nielegalni”. Polska miała lokować u siebie zaledwie niecałe 2 tys., a jeśli nie chce, to wpłacić 40 mln euro na fundusz solidarnościowy.

Tak, to prawda, że Unia nie ma spójnej i dalekowzrocznej polityki migracyjnej, choć wiadomo, że potrzebuje rąk do pracy, podobnie jak Polska. Rasizm jest w Europie wciąż żywy, więc karmią się nim skrajnie prawicowe siły polityczne, także w Polsce. Przedstawiają się przy tym jako obrońcy tożsamości, chrześcijaństwa, praw „białego człowieka” do życia według tradycyjnych norm. Błędy i słabości polityki unijnej narażają ją na bezpardonową krytykę agresywnych populistów i nacjonalistów. Potrzebny jest zdrowy kompromis, a nie maleńki krok naprzód.

Zdrowy kompromis polega na wypracowaniu wspólnej polityki UE i jej skutecznym wdrażaniu. Próbą takiego kompromisu było stanowisko wypracowane na początku czerwca na spotkaniu unijnych ministrów spraw wewnętrznych. Tylko Polska Kaczyńskiego i Węgry Orbána tego stanowiska nie poparły, choć w niczym nie zagraża ono ich interesom, za to może nas narazić na zamrożenie przeznaczonych dla nas funduszy. Problem imigrantów to wielkie i poważne wyzwanie dla UE. Na razie nie widać światła w tunelu.