Pokłosie marszu wolności

Wielkie rozczarowanie na prawicy po marszu 4 czerwca. Bo na marsz przyszły bądź przyjechały setki tysięcy fajnych ludzi, Warszawy nie zdemolowały jak marsze nacjonalistów, a po ślubowaniu Tuska rozeszły się spokojnie i z nadzieją na odsunięcie od władzy PiS-u z przystawkami. Może w PiS liczyli, że będą burdy jak w Paryżu.

Są dwa pokłosia tego marszu w Warszawie: pierwsze dotyczy opozycji, drugie koalicji rządzącej. Dla sił demokratycznych pokłosie jest pozytywne: ich wyborcy nie zawiedli. Prócz półmilionowego marszu w Warszawie były wielkie manifestacje w wielu miastach, w tym w Szczecinie, Poznaniu, Krakowie, ale też w mniejszych miejscowościach. Do Warszawy przybyli obywatele z siedlisk PiS na Podkarpaciu i Podhalu, by protestować przeciwko rządom PiS.

Przekrój społeczny i wiekowy nie pozostawiał wątpliwości, że zgromadziła się cała Polska niepisowska i nie skrajnie prawicowa, czyli reprezentanci większości naszego społeczeństwa. Ludzie pracujący na swoim, wkurzeni, że z ich podatków PiS kupuje sobie wyborców. Młodzi na dorobku lub dopiero na początku dorosłego życia, dawni działacze pierwszej Solidarności, dla których jej założycielem pozostaje Lech Wałęsa, aktywni społecznie seniorzy.

I bynajmniej nie tylko sympatycy czy działacze partii demokratycznych, ale tak zwani zwykli, przyzwoici ludzie. To ich rozwścieczona prawica opluła jako rzekomych komunistów i pomioty Jerzego Urbana.

Chyba nikt się nie spodziewał, że strona pisowska odda sprawiedliwość prawdzie o marszu. Boją się, więc szczują, kłamią, hejtują. Boją się utraty dobrego życia przy „dobrej zmianie”, to idą w zaparte. Klasyczny sprawdzian to oszacowanie liczby uczestników: gdy władze stolicy podały, że pół miliona, na stronie Polskiej Agencji Prasowej można było przeczytać, że 100-150 tys.

Już od popołudnia 4 czerwca media pisowskie rozpoczęły propagandową operację specjalną, dyskredytującą megamanifestację. Na tejże oficjalnej stronie PAP – było nie było instytucji, po której wolno się spodziewać jakiejś dozy informacyjnej neutralności – atakowała czytelnika fraza Morawieckiego o „starych lisach” z PO, które robią z antyrządowego pochodu marsz obywatelski. Przemówień z marszu nie znajdziemy, nawet tych Tuska i Wałęsy.

To samo w dawnych mediach publicznych: zamiast transmisji z marszu wolności, transmisja ze spotkania ministra rolnictwa z gospodyniami. Jeśli coś z marszu, to wyrywki kadrowane tak, by nie było widać tysięcy na Trakcie Królewskim w Warszawie. Całkiem jak podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła do ojczyzny. Biuro polityczne lękało się samego telewizyjnego obrazu milionów na błoniach w Krakowie. Obecne pokolenie pracowników mediów pisowskich może nawet nie zdaje sobie sprawy, że idzie w ślady Radiokomitetu w PRL. Nie wie, jak ta wielka manipulacja się skończyła dla ówczesnej władzy.

Teraz przekaz prawicy jest taki, żeby zohydzać marsz 4 czerwca i rozgrywać siły demokratyczne przeciwko sobie. Robił to Morawiecki, robią jego naśladowcy w obozie pisowskim: nic nowego, wielka ściema, Tusk chce zdominować opozycję. Wszystko dlatego, że marsz się udał, a PiS idzie od klęski do klęski. W piątek prezydent zgłosił nowelizację „rosyjskiej ustawy”, którą w ubiegły poniedziałek wychwalał jako odę do transparentności życia publicznego. W poniedziałek 5 czerwca Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zamknął sprawę Izby Dyscyplinarnej przy polskim Sądzie Najwyższym, uznając ją za naruszenie traktatów unijnych gwarantujących wszystkim obywatelom UE prawo do sądów niezawisłych od władzy wykonawczej.

Komunistów nie było już pod koniec PRL, była tylko ideologia realnego socjalizmu. Teraz mamy ideologię wykluczania wszelkich „gorszych sortów”. Ponoć nad marszem pojawił się na chwilę jakiś samolot z napisem „do Berlina”. Nie widziałem, za to pamiętam obietnice Kaczyńskiego o Budapeszcie i Stambule w Warszawie. Ja wolę w Warszawie Warszawę.

Podobno PiS ma zręcznych macherów od reklamy politycznej. Tym razem klapa. Klip z Auschwitzem i czepianie się brzytwy to wszystko, co na razie wymodzili. Chamstwo widzą u Lisa i Seweryna, nie widzą u Pawłowicz, Tarczyńskiego, Czarnka. Niech poczytają senatora PiS Boguckiego o Tusku. Święta wolności 4 czerwca nie uważają, bo to rzekoma zmowa elit, chcą je zastąpić wychwalaniem ideologii lustracyjnej, na której poległ 4 czerwca 1992 r. rząd Jana Olszewskiego.

Morawiecki, dawny współpracownik Tuska, po marszu wolności wytyka mu spór o ACTA, kreując się na prawdziwego obrońcę wolności. Spór o ACTA dotyczył dylematu: ochrona praw autorskich czy wolna amerykanka w Internecie i gdzie indziej. Tusk wybrał obronę własności intelektualnej. To nie czyni z niego cenzora ani autokraty, lecz obrońcę porządku prawnego, co nie dziwi u szefa rządu, a dla Morawieckiego czy Dudy powinno być wzorem.

Morawiecki wytyka Tuskowi interwencję policji w obronie Jastrzębskiej Spółki Węglowej przed szturmem górników, a sam tolerował interwencje policji przeciwko Strajkowi Kobiet. Takie wyciąganie sporów z przeszłości nie pomoże Morawieckiemu w konfrontacji z dawnym mentorem. To raczej dowód bezsilności wobec stawianych przez Tuska pytań o rządy PiS w ostatnich latach. Spór między obozem Kaczyńskiego a obozem demokratycznym dotyczy przyszłości Polski.

Nie da się go zagadać ani zagłuszyć kleconym naprędce przekazem o absolutnej racji we wszystkim obozu Kaczyńskiego. W majowym sondażu SW Reaserch dla dziennika „Rzeczpospolita” aż 40,4 proc. pytanych odpowiedziało, że Polska nie jest demokratycznym państwem prawa. Że jest – tylko 22,8 proc., mniej niż sam elektorat PiS.