Trump przed sąd

Będzie akt oskarżenia przeciwko Trumpowi. Tak zdecydowała ława przysięgłych okręgu Manhattan w Nowym Jorku, mieście rodzinnym byłego prezydenta. Bo Trump przed wyborami prezydenckimi w 2016 r. nie ujawnił, że kupił sobie milczenie kobiety występującej w filmach dla dorosłych, z którą utrzymywał intymne stosunki, czyli zdradzał z nią żonę Melanię. We Francji taki powód do ścigania prezydenta prawdopodobnie tylko by mu zjednał sympatię. W Stanach wystarczy, bo to kultura oficjalnie purytańska. Ale jeśli dojdzie do procesu, to Trumpowi to nie przeszkodzi w drugim podejściu do prezydentury. Bo Ameryka to także kultura prymatu konstytucji.

Jak każda ma ona swe pułapki – poprawkę o powszechnym prawie do broni palnej, która jest nie do ruszenia, mimo niemal codziennych już strzelanin, w których giną niewinni ludzie, w tym dzieci. W najnowszej zginęło troje dziewięcioletnich uczniów.

Prezydenci, obejmując urząd – wśród ponad 40 nie było dotąd kobiety, dopiero u boku obecnego prezydenta Bidena mamy wiceprezydent Kamalę Harris – przysięgają na Biblię wierność konstytucji. Kandydować na prezydenta może osoba, która urodziła się w USA, mieszka tam co najmniej 14 lat i ma co najmniej 35 lat. Takie warunki wymienia ustawa zasadnicza. Nie zabrania startu osobie oskarżonej, skazanej, a nawet odsiadującej wyrok w więzieniu. Słowem, Trump może startować, nawet jeśli zostanie oskarżony, nawet nie tylko w tej sprawie z pornogwiazdką.

I wystartuje. Już toczy się jego kampania, ku radości prawicowego elektoratu i znacznej części Partii Republikańskiej, w tym jej reprezentacji w Kongresie. Nic nie stracił w oczach swych zwolenników, mimo że jako pierwszy prezydent w historii USA zaliczył oskarżenie i dwa impeachmenty, czyli próby odwołania go z urzędu. I mimo że publicznie wzywał obywateli do buntu przeciwko demokracji, której miał za złe, że przegrał z Bidenem. Trudno to pojąć ludziom podziwiającym Amerykę jako wzór nowoczesnej demokracji i państwa prawa.

Bo Donald Trump odrzucił reguły demokracji, zainspirował do szturmu na Kapitol, w którym cztery osoby straciły życie. Odrzuca też z góry zasady praworządności, według których wszyscy, nawet głowa państwa, są równi wobec prawa i powinni ponieść konsekwencje jego łamania. Tym samym usiłował i usiłuje nadal delegitymizować amerykański system demokratyczny i prawny.

Nic dziwnego, że stał się idolem obozu pisowskiego, który chciał mu budować w Polsce fort jego imienia. ZjeP też delegitymizuje demokrację i rządy prawa opisane w naszej konstytucji. Bidena obóz Kaczyńskiego toleruje, ale podziwia Trumpa. Bidena musi tolerować ze względu na czołową rolę Amerykanów w zachodniej akcji pomocy dla Ukrainy. PiS chce być tu Ameryką w Europie i to pomaga mu odrobić straty wizerunkowe w Waszyngtonie, choć niekoniecznie na Starym Kontynencie.

Tak więc Trump może zostać prezydentem. Tylko jaka byłaby to prezydentura, gdyby musiał na oczach Ameryki i świata, w tym Rosji i Chin, stawiać się na kolejne rozprawy w sądzie? Jaką miałby wiarygodność w tej części społeczeństwa i elity politycznej Zachodu, która uważa go za całkowicie nieprzewidywalnego? Podzielił Amerykę jak Kaczyński Polskę – i ten podział by pogłębiał, bo na nim zbudował swój kult jednostki. Odebrał zaufanie milionów Amerykanów do amerykańskiej demokracji i prawa. Tak podzielony kraj nie nadaje się do skutecznego rządzenia. Rozpadnie się lub zamieni w nowy „dziki zachód”, gdzie jedyną nadzieją praworządnych obywateli nie jest państwo, tylko lokalny szeryf.

Pierwsza i na razie jedyna kadencja była pasmem turbulencji i konfliktów tak wewnętrznych, jak i w stosunkach międzynarodowych. A druga przypadłaby na czas tragicznego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Trump twierdzi, że rozwiązałby ten konflikt w jeden dzień, bo zna Putina. Cóż, inni przywódcy zachodni i w samej Ukrainie też go znają, a jednak wojna już ponad rok zbiera krwawe żniwo. Nawet gdy się zakończy, Ukraina będzie dalej potrzebowała wsparcia Zachodu i pomocy w odbudowie kraju. A co by się stało, gdyby Putin spełnił w końcu swoje groźby nuklearne? Jaka byłaby odpowiedź Trumpa?

Przed wielu laty pewien politolog amerykański wydał głośną książkę o nadciągającym zmierzchu Ameryki. Wielu czytelników uważało to za histeryczne spekulacje. Dziś podobny niepokój staje się powszechny. Mocarstwa jednak rzadko upadają w jednej chwili. To zwykle proces bolesny, pełen zwrotów akcji, etapowy. W przewidywalnej przyszłości Ameryka nie upadnie, zachowa siłę i wpływy, ale co dziś znaczy „przewidywalnej”? Dekada, dwie?

Wolno jednak stwierdzić, że powrót Trumpa to dobry scenariusz dla autokratów. Poczują się pewniej w siodle i smagną kobyłę historii. Jeśli Trump wygra, a Putin podbiję Ukrainę, w Polsce zaostrzy się walka ideologiczna, której celem jest ostateczne rozwiązanie kwestii „lewactwa”.