Dość

Polska podłość nie zna granic. Politycy PiS-u nie zrugali na spotkaniu publicznym człowieka, który nazwał Tuska „synem czy wnukiem esesmana”. Głupota też nie zna granic, więc dalej nie ma się co nią zajmować. Ale politycy nieodcinający się od takich podłych pytań idą w ślady zabójcy prezydenta Adamowicza. I na to trzeba reagować. W sferze publicznej i w kręgu rodzinnym. Brak zaprzeczenia kłamstwu jest w polityce komunikatem do społeczeństwa: możecie jeździć po Tusku i Platformie bez skrupułów.

Tusk nie posuwa się tak daleko. Ostro punktuje przeciwników, ale nie lży i nie insynuuje. Teraz mamy tak głęboką polaryzację w polityce, a więc i w społeczeństwie, że wszystko może się zdarzyć. Tuska nie otacza kordon policji, na spotkania z nim mogą przychodzić nie tylko jego zwolennicy. Życie codzienne toczy się jak zwykle, ale to nie znaczy, że sytuacja polityczna jest normalna. Każde słowo wypowiedziane w złej intencji jest jak pocisk. Taka retoryka kogoś może zachęcić do agresji fizycznej na polityka.

Tusk mówi, że polityk musi mieć grubą skórę. Ale pocisk każdą skórę przebije i tryśnie krew. Będzie ją miał na rękach nie tylko agresor, ale też politycy niereagujący na mowę nienawiści. Przemoc wisi w powietrzu. Moskwa mówi do ludzi, że byłoby dobrze odebrać paszporty politykom opozycji. Czarnek przytakuje. Odebranie paszportu politykom za to, że krytykują rządzących, to uniemożliwienie im wyjazdu z kraju lub powrotu. Następnym krokiem mogłaby być nowa Bereza, internowanie opozycji.

Agresja polityczna wymierzona w opozycję ma etapy. W Niemczech po dojściu nazistów do władzy nie dałoby się od razu zlikwidować systemu demokratycznego. W miarę, jak Hitler umacniał się jako kanclerz, zakazywano działalności innych partii niż nazistowska, zamykano opozycyjną prasę, poddano kontroli radio, film, kulturę i sztukę. Centralnym ośrodkiem władzy stała się główna siedziba partii, a źródłem prawa wola jej szefa. Kościoły zastraszano, organizacje społeczne likwidowano. Usiłowano nawet stworzyć alternatywny Kościół nazistowski. Tak system demokratyczny zastąpiono totalitarnym. Partia kierowała, rząd rządził, opozycję wsadzono do lagrów lub wygnano z kraju. Obywatel miał do wyboru: przyłączyć się albo siedzieć cicho i nie wychylać się. Niepokornych prześladowano, więziono, likwidowano.

A potem wybuchła wojna, logiczna konsekwencja systemu totalitarnego, który musi mieć wroga także zewnętrznego. Hitler ją zapowiadał. Niewielu w to wierzyło. Wielu chciało go ugłaskać. On wierzył, że jest mężem opatrznościowym, bo przecież na jego widok tłumy rodaków wpadają w ekstazę. Więc uwierzył też, że ma prawo decydować o życiu i śmierci milionów ludzi. To było nie tak dawno, nawet nie ma stu lat. I tak to się zaczyna: okrzyknąć rywala wrogiem i zdrajcą, narzędziem obcej dominacji. Korzyść na krótką metę z takiej taktyki można odnieść. Ale dojrzała polityka nie może być krótkoterminowa. Niszczenie rozpoznawalnego w świecie lidera opozycji, gdy sąsiednie państwo walczy z napaścią, to osłabianie własnej elity politycznej. Nie wiadomo, jaki będzie wynik wojny w Ukrainie. Groźba globalnej konfrontacji osi rosyjsko-chińskiej i jej satelitów w Iranie czy Korei komunistycznej z Zachodem wisi nad planetą. To są prawdziwe wyzwania, taki jest szeroki kontekst. Dlatego tak ważne jest, by ktoś w obozie Kaczyńskiego powiedział: dość tego hejtu, to samozagłada.