Zimny prysznic

Wynik sondażu obywatelskiego w sprawie wspólnej listy partii demokratycznych „GW” opatrzyła nagłówkiem, że jest „jak lodowaty prysznic”. Słusznie: to wołanie do ich liderów o opamiętanie.

Bezprecedensowy sondaż, sfinansowany ze zrzutki, to jasny komunikat elektoratu demokratycznego, że spośród kilku wariantów wybiera on wariant D – wspólną listę KO, ugrupowania Hołowni, Lewicy i ludowców. Kantar Public przepytał aż 4 tys. respondentów. Pytano o różne warianty: dwie, trzy, cztery listy. Psycholog dr Andrzej Machowski, analityk sondaży wyborczych, który od dawna i konsekwentnie promuje wspólną listę, ma powody do zadowolenia. Ale decyzje nie należą do niego, tylko do liderów demokratycznych.

Według wyliczeń Machowskiego tylko jedna lista demokratyczna daje większość w Sejmie: 245 mandatów. Nie jest to większość pozwalająca odrzucać weto prezydenta, ale miałaby wyraźną przewagę nad ewentualną nową koalicją narodowo-katolicko-libertariańską (razem 215 mandatów). Machowski przypomniał, że liderzy demokratyczni obiecali, że zgodzą się na wspólną listę, jeśli wydarzy się coś, co podważy ich obecne kalkulacje, szczególnie wariant dwu bloków opozycyjnych. Otóż wynik sondażu można uznać za takie wydarzenie. Powstała sytuacja, w której elektorat stawia na wspólną listę, a liderzy partyjni muszą albo ten wynik uznać i przystąpić do rozmów w sprawie jednej listy, albo go zignorować i działać dalej, jakby wyniku nie znali.

Pierwsze komentarze szefów ugrupowań demokratycznych są ostrożne, ale obiecujące w tym sensie, że wyczuwają oni powagę sytuacji. Żaden nie mówi „nie”.

W najprostszej sytuacji jest Tusk, który promował wspólną listę od dawna i promuje ją nadal.

Donald Tusk: „ludzi trzeba słuchać, chcieli jednej listy i mieli rację. Zrobiłem, co w ludzkiej mocy, by przekonać mniejsze partie. Mogło być łatwiej, będzie trudniej, ale wygramy”.

Hołownia: „mam świadomość, że jeśli sytuacja sondażowa nie zmieni się w ciągu kilku tygodni, trzeba będzie siąść do rozmów o każdym możliwym wariancie, który zapewni wygraną z PiS – w tym o jednej liście, ale ułożonej po partnersku i takiej, która nie zdemoblizuje dodatkowo tych wyborców, którzy po stronie opozycji chcą mieć wybór”.

Biedroń: „Do tego tanga trzeba czworga, bierzemy ten sondaż na poważnie, trzeba znów usiąść do stołu”.

Kosiniak-Kamysz: „Jak zawsze poważnie bierzemy pod rozwagę sondaże, ale nie zmieniamy zdania, że dwie listy są najskuteczniejsze, co wynika z eksperckich badań naukowych”.

Lider ludowców przeciwstawił więc sondaż obywatelski badaniom ekspertów. Nie powiedział których, lecz można mieć wrażenie, że po prostu swoich, takich, którzy mówią, co chce usłyszeć, albo rzeczywiście wierzą w dwa bloki.

Tak czy inaczej, muszą zdecydować, co dalej. Dr Machowski wcześniej ostrzegał w „GW” przed bolesnymi zderzeniami z progiem wyborczym. Pokazał, jak ignorowanie konsekwencji ordynacji wyborczej dotyczących progów 5 proc. dla poszczególnych partii i 8 proc. dla koalicji wyborczej, doprowadziło w 1993 r. do klęski prawicy, a w 2015 r. – lewicy. Lewica startowała z dwóch list, gdyby poszła razem, PiS nie miałby samodzielnej większości. Historia polityczna potoczyłaby się inaczej. PiS miałby ograniczone możliwości psucia państwa, prawa i finansów publicznych. Zdaniem Machowskiego tylko wspólna lista pozwoli uniknąć którejkolwiek partii demokratycznej tego bolesnego zderzenia z progiem wyborczym.

Wiadomo, że wyniki sondaży, opinie ekspertów, kalkulacje liderów to jedno, a prodemokratyczny lud wyborczy to drugie. Tyle że ten lud przemówił jednym głosem za jedną listą tak silnie, jak nigdy dotąd.