Sąd idzie!

Dwa wyroki polskich sądów w dwu ważnych społecznie sprawach. Tysiące ludzi wyległo w 2016 r. na ulice w obronie ich niezależności. Jeden wyrok, w Poznaniu, potwierdził, że protest nie poszedł na marne, ale drugi, w Warszawie, zawiódł ich oczekiwania. Pierwszy to uniewinnienie osób, które weszły do kościoła, by zaprotestować przeciwko drakońskiemu zaostrzeniu prawa w kwestii dostępu do bezpiecznej i legalnej aborcji. Drugi to skazanie osoby, która odstąpiła swoje tabletki aborcyjne kobiecie szukającej pomocy, na ograniczenie wolności i nieodpłatną pracę na cele społeczne.

Oba wyroki nie są prawomocne, więc batalia prawna między prokuraturą a obroną oskarżonych będzie miała nieznany jeszcze ciąg dalszy. Pierwszy przekonuje, drugi rozczarowuje. W drugim przypadku trzeba pamiętać, że roboty publiczne nie są tak surową karą jak więzienie. Niemniej pociągają za sobą dotkliwe skutki, bo skazana trafia do rejestru, a w sferze publicznej grożą jej ataki hejterów. Owszem, można przywołać paragraf prawa grożący karą za pomoc w dokonaniu aborcji i na jego podstawie wydać wyrok skazujący. Ale z drugiej strony po sądzie można oczekiwać, że weźmie pod uwagę szerszy kontekst.

Tak było w Poznaniu. Sąd mógł skorzystać z paragrafów o ochronie uczuć religijnych, wolności kultu czy ochronie ładu publicznego. Ale wybrał linię roztropności, a nie legalizm: kontekstem protestu były zmiany w prawie antyaborcyjnym, poparte przez hierarchię KRK, które protestujący uznali za naruszenie praw kobiet do wyboru. Protest nie przerwał aktu religijnego, tylko kazanie, nie posunięto się do przemocy fizycznej.

Taki sam jest kontekst wyroku na Justynę Wydrzyńską: prawa człowieka. Zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych uderza w prawo kobiet, które powinny mieć możność wyboru, czy i kiedy chcą urodzić dziecko, szczególnie nieuleczalnie chore od poczęcia albo poczęte w wyniku gwałtu czy przemocy w rodzinie.

Roztropność każe dostrzec okoliczności łagodzące, w tym wysłuchać bez uprzedzenia racji osoby oskarżonej. Justyna Wydrzyńska miała doświadczenie związku z partnerem przemocowym. Została oskarżona na podstawie donosu byłego partnera. Działała z impulsu empatycznego. Chciała pomóc kobiecie, która też padła ofiarą przemocy partnera. Wyrok skazujący oznacza, że sędzia nie wzięła tego kontekstu pod uwagę. W demokracji mamy prawo do pokojowego obywatelskiego nieposłuszeństwa. W etyce religijnej i humanistycznej solidarność z potrzebującymi pomocy jest wartością. Kobieta, której pomogła Justyna Wydrzyńska, potrzebowała pomocy, bo znalazła się w pułapce.

Miała przeciwko sobie prawo, a nie chciała dziecka poczętego wbrew jej woli. Ile innych kobiet znalazło się w takim potrzasku? Szukają pomocy, jak potrafią. Państwo pisowskie jest przeciw nim, więc pozostają media i organizacje społeczne jak ta, w której działała przez lata Justyna Wydrzyńska. Nie wszystkich stać na wyjazd zagraniczny. Nie wszystkie mogą, bo nawet jeśli mają środki, to są pod obserwacją własnych rodzin i środowisk. Nie wszystkie mają odwagę lub determinację, by szukać pomocy, bo działa efekt mrożący – strach, że ktoś wyśledzi lub doniesie.

W tym sensie można mówić, że są ofiarą systemu, który stworzono przeciwko nim w imię przymierza z Kościołem. System nie przyniósł efektów na polu demograficznym: rodzi się coraz mniej dzieci. Nie ma poparcia większości społeczeństwa. Ale trwa z powodów politycznych i ideologicznych. Dlatego Justyna Wydrzyńska i inne osoby pomagające kobietom w sprawie niechcianej ciąży nie powinny stawać przed sądem, a jeśli stają, powinny być uniewinnione. Sprawę rozwiąże przywrócenie prawa kobiet do wolnego wyboru i stworzenie systemu nie represji, lecz pomocy, kiedy jej naprawdę potrzebują.