Śmierć prezydentów

Premier Morawiecki wykorzystał setną rocznicę zabójstwa prezydenta Narutowicza do ataku na obecną opozycję. Oni nie potrafią inaczej. Wszystko kojarzy im się z Tuskiem. W tzw. podkaście opublikowanym z okazji tego mordu politycznego Morawiecki mówi też rzeczy godne i sprawiedliwe. Ostrzega przed radykalizacją, antysemityzmem, nienawiścią w polityce. Adresuje swoje uwagi do prawicy i lewicy. Zapomina powiedzieć jasno i po imieniu, że jego wynurzenia dotyczą także jego obozu politycznego i popierającej niektóre jego działania skrajnej prawicy.

Nigdy dość przypominania, że nienawiść można ukrócić, ścigając nienawistników bez względu na ich sympatie polityczne, narodowość czy wyznanie. Dlatego napastnik, który szarpał byłego marszałka Senatu Karczewskiego, powinien stanąć przed sądem, podobnie jak prezes Kaczyński grożący „zniszczeniem tych ludzi” lub poseł Braun wzywający do zabicia dziennikarzy „Gazety Wyborczej”.

Prezydent Duda z tej samej okazji zestawił zabójstwo Narutowicza z tragiczną śmiercią prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie lotniczej. Ale te dwa dramaty nie są tym samym. Fanatyczny nacjonalista o endeckich sympatiach Niewiadomski zabił Narutowicza, by „zmyć hańbę z Polski”. Ta „hańba” polegała na uczciwym wyborze Narutowicza w demokratycznym głosowaniu połączonych izb Sejmu i Senatu.

Piłsudski postanowił nie kandydować, bo uważał, że urząd prezydenta RP jest malowany, brak mu szerokich kompetencji, co uzależnia go od rządu. Ponoć za najlepszego kandydata uważał Witosa. Gdyby Naczelnik kandydował, prawdopodobnie endecka prawica nie ośmieliłaby się stanąć okoniem i wygrałby w pierwszym glosowaniu. Narutowicz podjął wyzwanie, wygrał w piątym głosowaniu, m.in. głosami reprezentantów mniejszości narodowych (w przedwojennej Polsce stanowiły jedną trzecią ludności). Hańba! Prezydent Polski nie może być prezydentem wszystkich obywateli odrodzonej Rzeczypospolitej, tylko powinien być prezydentem wszystkich Polaków.

Tak zaledwie cztery lata po odzyskaniu niepodległości posiane zostało ziarno konfliktu rozdzierającego w międzywojniu polską politykę i społeczeństwo, aż do upadku państwa polskiego po 21 latach istnienia. Zabójcę Narutowicza natychmiast ogłoszono męczennikiem sprawy narodowej. Prawdopodobnie był „samotnym wilkiem”, nie działał z partyjnego rozkazu. Do dziś na jego grobie pojawiają się wiązanki kwiatów, na które jako żywo nie zasługiwał. Początkowo planował zamordowanie Piłsudskiego, ale po jego wycofaniu z ubiegania się o urząd obiektem nienawiści stał się Narutowicz.

Lech Kaczyński nie został zamordowany z nienawiści. Z Dudą można się zgodzić tylko w tym, że obaj prezydenci stracili życie, wykonując swój urząd. Narutowicz zdążył służyć Polsce przez pięć dni, Kaczyński odsłużył prawie całą pięcioletnią kadencję. Zginął wraz z innymi pasażerami wskutek serii zaniedbań i błędnych rozkazów w kokpicie pod sam koniec feralnego lotu.

Oba dramaty są przestrogą, z obu nie wyciągnięto właściwych wniosków. Oba zatruły serca i umysły, niezpiecznie polaryzując społeczeństwo. Polską wstrząsają dziś konflikty wynikające m.in. z polityki obecnie rządzących w naszym państwie. Nie da się tego zagadać patriotycznymi frazesami. Rządzący muszą sami dać przykład tego, do czego wzywają z okazji rocznicy śmierci pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, czyli do odstąpienia od mowy i czynów nienawiści.