Nigdy więcej

13 grudnia roku pamiętnego partia i podporządkowane jej „ludowe” wojsko wraz z milicją „obywatelską” zadały cios solidarnemu marzeniu o Polsce niepodległej i demokratycznej. Padły strzały, znów zabito robotników, uwięziono tysiące ludzi, narzucono społeczeństwu twarde rygory stanu „wojennego”. Nikt Polski nie napadł, więc była to wojna wydana przez autorytarny reżim własnym obywatelom. Wojna z narodem, z tą jego częścią, która wierzyła, że może być inaczej.

Junta woskowa pod przewodem gen. Jaruzelskiego przygotowywała ten bezprawny zamach stanu od wielu miesięcy, dlatego się powiódł. Ówczesny system miał w każdej dziedzinie przewagę i mógł liczyć na wsparcie zewnętrzne, gdyby coś poszło nie tak. Polska była satelitą Sowietów, częścią „bliskiej zagranicy” odciętej od wolnego świata żelazną kurtyną. Wydawało się im, że bez problemu zduszą Solidarność: świat nie zaprotestuje albo zaprotestuje formalnie, Amerykanie nałożą jakieś symboliczne sankcje i wszystko wróci do peerelowskiej normy, czyli do kontrolowanej stagnacji na każdym polu.

Mylili się. Społeczeństwo wyszło z szoku, Solidarność nie została rozbita całkowicie, wkrótce zaczęły się protesty uliczne. Zachód rozpoczął masową akcję humanitarnej pomocy. Szczególnie wyróżniały się Kościoły niemieckie. W kraju pomoc rozprowadzał Kościół, pod jego ochroną powstały komitety obywatelskie opiekujące się internowanymi i ich rodzinami. Sam skorzystałem jako więzień polityczny gen. Jaruzelskiego.

W Moskwie do władzy doszedł Gorbaczow pod hasłami głębokiej odnowy systemu. Chciał go uratować, uruchomił dynamikę, która system zlikwidowała. Jaruzelski zrozumiał, że wieje wiatr dziejowej zmiany i nie da się obronić niewydolnego socjalizmu realnego. Nastąpiła zmiana linii z „porozumienia i walki” na linię negocjacji z opozycją.

W efekcie i z udziałem Kościoła, przy wsparciu papieża Wojtyły, doszło do rozmów części przedstawicieli reżimu z częścią opozycji. Wynegocjowano porozumienie torujące drogę do pokojowej zmiany systemu. Jeszcze nie w pełni demokratycznego, ale już nie autorytarnego. Dynamika zmiany przyspieszyła po częściowo wolnych wyborach w 1989 r. Całkowicie wolne odbyły się dwa lata później. Wtedy też Lech Wałęsa został wybrany na prezydenta RP. PRL odeszła do historii po niespełna 40 latach. Zaraz potem ówcześni przywódcy Rosji, Ukrainy i Białorusi podpisali deklarację rozwiązującą ZSRR.

To, co mojemu pokoleniu i pokoleniu naszych rodziców wydawało się marzeniem ściętej głowy – zwłaszcza koniec bloku sowieckiego – okazało się możliwe. Zrywy obywatelskie w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech, surowo karana działalność dysydentów, przełomowy ruch pierwszej Solidarności – nie poszły na marne. Narody odzyskały niepodległość, obywatele swobodę wyboru własnej przyszłości. Błędy i zaniedbania popełnione na nowej drodze obciążają wyłącznie rządy wybierane demokratycznie przez obywateli i ich samych, gdy wybierali i wybierają tak, jak wybierają.

Dziś niektórzy z nas czują się rozczarowani, zawiedzeni, oszukani. Nie tak miało być, nie tak miała wyglądać demokracja. Niepokój rozlał się po wolnym świecie, czy demokracja się oprze przed atakami wewnętrznymi i zewnętrznymi?

W Polsce pojawia się niepokój, czy obecna władza nie spróbuje pod takim czy innym pretekstem zablokować wolnych wyborów, by mogła dalej rządzić. Nieważne, z jakimi skutkami, ważne, by rządziła jak najdłużej. Najprostszy sposób to powtórka stanu wojennego w jakiejś nowej oprawie propagandowej. Już nie pod hasłem obrony socjalizmu, lecz obrony suwerenności przed wrogiem zewnętrznym (UE, Niemcy, Rosja, migranci) i wewnętrznym (demokratyczna opozycja parlamentarna, niezależne od władzy społeczeństwo obywatelskie).

Uderzenie takie w sercu Europy musiałoby się skończyć podobnie co zamach stanu Jaruzelskiego: katastrofą polityczną, społeczną i ekonomiczną w kraju i ostatecznie klęską autorów zamachu. W naszych czasach, w epoce globalnej, wojny i pucze nie rozwiązują problemów, tylko je zamrażają. Pucz i wojnę można zaplanować, biegu historii się nie da. Przychodzi czas, gdy lodówka nawala i problemy wracają. Siła bezsilnych wygrywa z przemocą.