Będą rozwijać język polski

Nowy pomysł pisowski na „patriotyczne” synekury: Instytut Rozwoju Języka Polskiego imienia świętego Maksymiliana Kolbego. Projekt ustawy mielą już młyny sejmowe. Instytut ma dostać grube miliony, a pracownicy dobre pensje (dyrektor ponoć 30 tys.). No dobrze, ale czemu patronem ma być Kolbe? I po co nam ten kolejny odkurzacz do wsysania grosza publicznego?

Prosta odpowiedź: bo się przyda w antyniemieckiej kampanii PiS. Patrona uśmiercili Niemcy w Auschwitz, PiS zarzuca Niemcom federalnym, że nie finansują jak powinny nauki języka polskiego u siebie, więc trzeba tę naukę wesprzeć z Polski. Przy okazji lub pod pretekstem tego zarzutu PiS „symetrycznie” obcina fundusze należne mniejszościom narodowym w Polsce na ich potrzeby kulturalne. Największe cięcia mają dotknąć społeczność niemiecką. Ucierpi nauka niemieckiego w szkołach na Opolszczyźnie. Ucierpią dodatkowo relacje z Niemcami, wciąż naszym największym partnerem handlowym.

Wnioskodawcy tłumaczą pomysł potrzebą wspierania nauki polskiego poza granicami Polski. Szczególnie w Niemczech i tam, gdzie są duże skupiska Polaków. Dyskusja o tym, czy taka pomoc się sprawdzi, trwa od dawna. Ale diabeł tkwi w szczegółach: które polskie ośrodki miałyby otrzymać fundusze z tego instytutu Kolbego? Decydowałyby zapewne jego władze w porozumieniu z resortami kultury i spraw zagranicznych, dziś w rękach PiS. A to nie gwarantuje sprawiedliwego rozdziału środków.

Warto pamiętać, że demokracja polega na równości obywateli i organizacji społecznych wobec prawa i na ochronie praw narodowych i kulturalnych mniejszości narodowych. Taka ochrona jest papierkiem lakmusowym systemu politycznego, w jakim żyjemy. W Turcji dyskryminuje się prawa Kurdów, w Chinach Ujgurów i Tybetańczyków. W frankistowskiej Hiszpanii języki mniejszości były uważane za dialekty hiszpańskiego lub mowę wiejską (baskijski). W najgorszym czasie język kataloński był zakazany w miejscach publicznych i w szkołach państwowych. Dziś taką politykę można uznać za próbę kulturowego ludobójstwa, bo niektóre narody definiują swą tożsamość poprzez język, jakim mówią.

U nas po 1989 r. zaszły na tym polu duże i pozytywne zmiany w duchu tolerancji dla języków mniejszości i ich kultury. Naturalnie nie wszystko dało się ułożyć na nowo. W naszym społeczeństwie wciąż pokutują stereotypy, że Niemcy w Polsce i Ślązacy to „ukryta opcja niemiecka”, a język śląski nie istnieje, to tylko gwara. Tymczasem powstaje nowa sytuacja związana z napływem z Ukrainy matek z dziećmi w wieku szkolnym. Część tych dzieci idzie do szkoły w Polsce. Potrzebna jest dla nich pomoc w fachowej nauce języka polskiego. Fundusze są ograniczone, a będą jeszcze mniejsze, gdyby powstał Instytut Kolbego. Nie widać w tym innej logiki niż polityczno-wyborcza.