Patrole wyborcze

Jeśli ktoś miałby za rok lub wcześniej sfałszować wybory, to obóz Kaczyńskiego. Ma po temu siły i środki, jakich nie ma opozycja. Dlaczego więc Kaczyński wbija swoim wyborcom do głowy, że trzeba się bronić przed sfałszowaniem wyborów przez opozycję?

Z dwóch powodów: żeby siać zamieszanie – muszą być patrole wyborcze i jakiś korpus ochrony wyborów, czyli ktoś chce je ukraść – i po drugie, żeby tłumaczyć ewentualną przegraną spiskiem opozycji.

Jeśli ktoś powinien się zabezpieczyć przed sfałszowaniem wyborów, to tylko opozycja demokratyczna. To ona powinna obsadzić jak najwięcej komisji wyborczych mężami zaufania, którzy będą czuwać nad procedurami. Korwinistów i konfederatów PiS nie tknie, bo to potencjalni koalicjanci. Demokratów, na czele z Platformą Tuska, obecna władza się boi i dlatego codziennie usiłuje zagrodzić im drogę do zwycięstwa.

Czas w zasadzie pracuje dla demokratów, lecz nie mają kontroli nad Państwową Komisją Wyborczą ani jej Biurem wykonawczym, a to one ogłaszają wyniki wyborów. PiS kontroluje Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy, a to tam mogą trafiać protesty wyborcze, także ze strony PiS. Ewentualne fałszerstwo może polegać na zaskarżeniu wyniku przez PiS pod pretekstem, że mają liczne dowody, iż w wielu obwodach doszło do poważnych nieprawidłowości zniekształcających cały proces wyborczy. Już raz testowali ten wariant w 2014 r.

Czy takie protesty zostałyby uznane, a wybory w rezultacie unieważnione, zależy od tego, kto by je rozpatrywał. Uczciwy sędzia czy urzędnik wyborczy ręki do takiego politycznego przekrętu by nie przyłożył, ale nie za wszystkich sędziów, zwłaszcza jeśli zawdzięczają karierę obecnemu ministrowi sprawiedliwości, możemy ręczyć w tej sprawie.

PiS może przegrać głównie przez ekonomiczne i społeczne skutki swych rządów. Działa też czynnik zużycia się władzy i zmęczenia nią wśród wyborców. Przegrana byłaby katastrofą dla obozu Kaczyńskiego, ale dla Polski byłaby szansą na powrót do normalności, czyli uczciwej rywalizacji ofert politycznych przedstawionych obywatelom. PiS będzie walczył zębami i pazurami. Może ogłosić jakiś nowy system liczenia głosów i zarezerwować liczenie dla swoich urzędników. Może ogłosić nowy podział kraju na okręgi wyborcze tak, aby do Sejmu weszły tylko dwie partie, PiS i PO/KO. Stać go na wszystko, o czym przekonujemy się od siedmiu lat.

Najnowsze przykłady to legalne, ale będące wybiegiem politycznym przesunięcie wyborów samorządowych oraz sprzeczne z prawem – bo czynny poseł nie może go otrzymać – udekorowanie Antoniego Macierewicza najwyższym polskim odznaczeniem państwowym wkrótce po emisji dokumentu śledczego TVN24 o prawdziwym kłamstwie smoleńskim. Wszystko się zatem może zdarzyć: sfałszowanie wyniku wyborów parlamentarnych, oskarżenie o fałszerstwo zwycięskiej opozycji, tumulty uliczne. Nie ma co marzyć o powrocie do demokratycznej kultury politycznej. Kaczyński nie pogratuluje opozycji wygranej, przegrani pisowcy będą utrudniali przejęcie i sprawowanie władzy przez zwycięzców.

PiS chce rządzić w nieskończoność. Pod tym kątem dobiera mantry wyborcze: Tusk jako wykonawca polityki niemieckiej w Polsce, tłumaczenie wojną w Ukrainie inflacji i szybujących pod niebo cen energii, Zachód, Niemcy i dyktat Brukseli jako zagrożenie dla naszej tożsamości narodowej i suwerenności państwowej, niekończące się obietnice reform ustrojowych, gigantycznych inwestycji, wypłaszczenia nierówności społecznych. Wszystkie nieprawdziwe, ale cementujące obóz pisowski.

Od siedmiu lat buduje on swoje państwo w państwie. Filary państwa pisowskiego to woluntaryzm Kaczyńskiego i zasada, że cel uświęca środki. Nigdy więc nie przyznają się do błędu, zawsze znajdą kozła ofiarnego. To państwo obejmuje przejęty aparat władzy, nomenklaturę, licznych klientów politycznych i biznesowych, sieć fundacji, dawne media publiczne. W razie przegranej PiS uczyni ze swego państwa okopy św. Trójcy, bazę do kontestacji i kontrataku. To skazuje Polskę na permanentne turbulencje. Wyjścia z tego dziś nie widać.