Eskalacja

Putin podbił stawkę, ogłaszając łże-referenda w czterech obwodach ukraińskich, które okupują Rosjanie z pomocą miejscowych separatystów. Wynik jest z góry wiadomy: zostaną przyłączone całkowicie bezprawnie do państwa rosyjskiego – pamiętamy takie referenda i wybory na wschodnich ziemiach RP pod okupacją sowiecką. Rosja będzie miała pretekst do użycia „wszelkich środków” w razie kontynuacji kontrofensywy ukraińskiej na tym kierunku.

Putin dał do zrozumienia, że na takie natarcie Rosja jest gotowa odpowiedzieć nawet taktyczną bronią jądrową. Ludność wcielonych siłą do Rosji ziem ukraińskich Kreml traktuje jak zakładników czy żywe tarcze.

W dość zgodnej opinii zachodnich analityków wojny w Ukrainie Putin jej nie wygrywa, więc ucieka do przodu. Ogłasza mobilizację 300 tys. rezerwistów i weteranów, znowu grozi Zachodowi użyciem „wszelkich środków”, czyli broni nuklearnej.

Biden ostrzegł w ONZ przed takim scenariuszem: świat stanąłby na krawędzi wojny totalnej, bo Zachód musiałby odpowiedzieć na użycie przez Rosję broni atomowej. Tylko że Putin jest pod ścianą. Indie, Chiny, nawet Korea komunistyczna nie kwapią się mu pomagać. Tylko totalitarny reżim Iranu sprzedaje mu drony. Kanclerz Scholz, uważany dotąd za „miękiszona”, słusznie zauważa, że Putin będzie eskalował, póki nie zrozumie i nie zaakceptuje, że nie może wygrać tej wojny.

Na razie jednak nie rozumie i nie akceptuje. I wcale niekoniecznie blefuje z atomem. W swoim odczuciu nie może przegrać awantury, którą sam rozpętał. Eskalacja wojny oznacza, że sobie nie radzi. Musiał złamać obietnicę, że mobilizacji powszechnej nie będzie. To generuje nowe problemy: radykalizację nastrojów społecznych. Z jednej strony ekstremiści żądają więcej agresji przeciwko Ukrainie, z drugiej entuzjazm wojenny w Rosji traci szeroką bazę społeczną. Putin musi się tłumaczyć przed jastrzębiami z uwolnienia jeńców, w tym dowódcy pułku Azow. Jaka w tym logika, bo przecież obrońcy kombinatu to według propagandy Kremla „neonaziści”? Pod tym pretekstem Rosja napadła na Ukrainę, żeby ją od nich „wyzwolić”.

Obywatele Rosji, którym grozi branka, już uciekają z kraju, jak się da i póki jest to możliwe. Co innego siedzieć przed telewizorem i popierać wojnę, co innego iść na front i zginąć. Ludzie znów wychodzą na ulice wielu miast. Nie są to protesty masowe, ale dostatecznie liczne – ponad tysiąc osób zatrzymanych przez siły policyjne – by trafić na czołówki mediów światowych. W Rosji duże wrażenie zrobiła wypowiedź Ałły Pugaczowej – popularnej jak u nas Maryla Rodowicz – że Putin może sobie ogłaszać ją „zagranicznym agentem”, a ona i tak będzie przeciw tej wojnie.

W Nowym Jorku prezydent Duda o wojnie mówił twardo, niemal jak prezydent Zełenski. Co z tego, gdy w tym samym czasie mamy u nas inną eskalację – nasila się kampania propagandowa kłamstw, fałszerstw i manipulacji przeciwko Tuskowi. W rzeczywistości Tusk w Poczdamie przemawiał w sprawie wojny w obecności kanclerza Scholza niemal językiem pisowskim. Taka zbieżność ocen polityki Putina przez obecną władzę i przez przywódcę największej partii opozycyjnej to dobra wiadomość. Sprzyja solidarności z walką Ukrainy w naszym społeczeństwie i zwraca uwagę międzynarodową.

Niestety, perły przed wieprze. Pisowcy postawili interes wyborczy swego ugrupowania przed interesem narodowym. Jest nim wzmacnianie społecznego poparcia dla walczącej Ukrainy i dla linii przyjętej w tej sprawie przez polskie władze i opozycję. Zamiast pogratulować Tuskowi przemówienia w Poczdamie, obóz Kaczyńskiego zwalcza go tym energiczniej, im więcej ma kłopotów z rządzeniem. W tych atakach prym wiedzie premier Morawiecki. Duda tych ataków nie potępia. Obaj działają więc w tej sprawie nie jak przedstawiciele państwa, ale jako funkcjonariusze partii rządzącej, a to w tej sytuacji jest błędem diagnozy i akcji politycznej.

Logika jest taka: skoro PiS ma poparcie w sprawie pomocy Ukrainie, to ma to być zasługą wyłącznie polityki pisowskiej, niczyją więcej. Jeśli Tusk mówi to samo w sprawie wojny co PiS, to trzeba to przedstawiać jako „przefarbowanie się na patriotę”, a nie pozytywny przykład, że władza i opozycja mówią w tej sprawie wspólnym językiem. I tak PiS z wyborczej prywaty marnuje okazję do głębszej konsolidacji społeczeństwa w sprawie ukraińskiej.

Bo oczywiście nie jest prawdą, że tylko PiS jest z Ukrainą. Od początku wojny są z nią wszystkie partie, środowiska, organizacje obywatelskie, a także obywatele bezpartyjni i niezrzeszeni o nastawieniu patriotycznym i demokratycznym. Rodzimi putiniści i ukrainożercy są wciąż w wyraźnej mniejszości. To dobrze dla nas, Ukrainy i Zachodu. Trzeba wspólnie pracować, by tak było jak najdłużej, również po przerwaniu wojny i podczas odbudowy Ukrainy.