Sami faceci

Dobrze, że liderzy demokratyczni zaczęli rozmawiać o tym, co dla nas wszystkich ma być najważniejsze w państwie i polityce. Szkoda, że na podium nie było ani jednej demokratki. Były na sali, lecz nie na scenie. Obóz Kaczyńskiego lepiej sobie radzi pod tym względem.

Gdyby urządził swój zlot, kobiet na scenie by nie brakowało. Tak, liderem „zjednoczonej prawicy” jest mężczyzna, szefem ich rządu jest mężczyzna, przewodniczącym klubu PiS w Sejmie takoż, jednak marszałkiem izby niższej jest kobieta, a w rządzie pracuje wiele kobiet na ministerialnych posadach.

Jakość pisowskich polityczek jest taka sobie, zdarzają się takie, które naśladują arogancję kolegów partyjnych, jednak demokraci mają w szeregach wiele kobiet, które zasługują, by stanąć w pierwszym szeregu. Ich brak w warstwie przywódczej zwraca uwagę i nie mobilizuje najmłodszego elektoratu. Campus Trzaskowskiego, skądinąd świetny pomysł, też promuje głównie mężczyzn. Demokraci powinni nad tym solidnie popracować. W ich elektoracie kobiety przeważają przecież nad mężczyznami. W świecie demokratycznym kobiety jako głowy państwa, szefowe rządu czy kluczowych resortów spraw zagranicznych, obrony, finansów to normalność.

Tylko satrapie i półsatrapie – Węgry, Chiny, Rosja, Iran, komunistyczna Korea – rządzone są wyłącznie przez mężczyzn, zwykle pozbawionych nie tylko urody, ale i polotu. W Ameryce kobieta jest wiceprezydentem (wprawdzie to pierwszy raz), w Brytanii kobieta już po raz trzeci stanęła na czele rządu konserwatystów. W sąsiedniej Słowacji kobieta jest prezydentem. Szefowymi komisji wykonawczej i centralnego banku UE są kobiety. U nas po 1989 r. cztery kobiety kandydowały na urząd prezydenta RP, bez sukcesu. Magdalena Kidawa-Błońska w ostatniej chwili została wymieniona na Trzaskowskiego. Elity partyjne są chyba mniej gotowe na kobietę prezydenta niż większość społeczeństwa.

Polityczni macho zwykle są politycznymi impotentami. Ukrywają brak kompetencji i spójnej, dalekosiężnej strategii, uprawiając propagandę sukcesu, obiecując złote góry, siejąc nienawiść do przeciwników. W Polsce trzymają sztamę z męską wierchuszką KRK. Kościelni macho dobrze wiedzą, że dobra zmiana u nich będzie miała twarz kobiety dopuszczonej do zawodu duchownego. Dlatego prędzej zniosą celibat, niż wprowadzą ordynację kobiet na księży.

Ten niedorzeczny lęk (i lekceważenie) przed kobietami w życiu publicznym nie przedłuży patriarchatu w polityce na kolejne dekady. Na Zachodzie już jest anachronizmem, w demokracjach pokomunistycznych zaczyna być wizerunkowym problemem. Jego rozwiązaniem nie jest całowanie pań po rączkach i pokazywanie w charakterze maskotek, tylko uznanie, że kobiety mogą być równie profesjonalne i kompetentne w każdej dziedzinie, a ich praca powinna być tak samo opłacana jak mężczyzn na tych samych stanowiskach. Obie płcie powinny mieć równe szanse i równe prawa, a ich praca powinna być oceniana według takich samych zasad. Nie tylko w teorii.

Wtorkowe spotkanie liderów wzbudziło jeszcze jedną kontrowersję. Wśród facetów na podium stanął Jarosław Gowin. To też problem wizerunkowy i polityczny. Doproszenie do demokratów tego polityka odstręczy jakąś część elektoratu demokratycznego, a czy zasili go równie wielką, bynajmniej nie jest pewne. Ci politycy opozycji demokratycznej, którzy go zaprosili, uznali, że warto. Bo do niedawna trzymał z Kaczyńskim, a teraz przeszedł na jasną stronę i mówi rzeczy słuszne. W końcu dysydentami byli też Radek Sikorski, Kluzik-Rostkowska, Paweł Kowal.

Niech elektorat PiS zobaczy, że demokraci nie wykluczają, jest wśród nich miejsce na nawróconych politycznie. Może i niektórzy dzisiejsi fani „hybrydowego reżimu” Kaczyńskiego odważą się stanąć w obronie demokracji, UE i rządów prawa. Ruch ryzykowny, bo Gowin na razie nie imponuje jako nowy nabytek opozycji. To kwestia wiarygodności.