Pożegnanie Królowej

Nie trzeba być monarchistą, by podziwiać uroczystości pogrzebowe królowej Elżbiety II. Mówcie, co chcecie, Brytania to nie jest państwo z tektury, a media publiczne ma rzeczywiście publiczne. Przekaz w BBC można było oglądać bez gniewu i zdenerwowania. Był pokaz patriotyzmu, ale nie nacjonalizmu. Zwykli ludzie dzielili się swymi emocjami nienachalnie. Pokazano nawet młodych, którzy tych emocji nie podzielali. Mówili, że to wszystko tylko symbole niemające związku z ich codziennym życiem.

Co powiedzą podczas następnego monarszego pogrzebu, nie wiemy. Wiemy, że „poddani” królowej stali przez wiele godzin, czasem na chłodzie i w deszczu, by móc pożegnać Elżbietę najpierw w Balmoral, później w Londynie, w końcu na trasie wiodącej do zamku w Windsor. Mimo Brexitu, który Brytyjczyków mocno podzielił, większość społeczeństwa zjednoczyła się choćby na kilka dni. Czy u nas byłoby to dziś do pomyślenia?

Czy pogrzeb któregokolwiek wybitnego Polaka, np. Lecha Wałęsy – oby żył jak najdłużej w dobrej formie – zgromadziłby takie rzesze, ludzi wszelkich stanów, kolorów skóry, wiar religijnych? Miło było popatrzeć, jak angielski kardynał czeka cierpliwie na swoją kolej podczas nabożeństwa wraz z przedstawicielami innych konfesji. Przed nim przemawiała anglikańska biskup Londynu i inne kobiety duchowne. Świat się nie zawalił, na niebie ukazała się nawet tęcza.

Prezydent Duda znalazł się w gronie 500 głów państwa i liderów politycznych zaproszonych na uroczystości. Posadzono go w rzędzie przed rzędem, w którym siedział na nabożeństwie prezydent Biden. Duda wyglądał na przejętego. W końcu spotkał go zaszczyt, na który swoją służbą publiczną niekoniecznie zasłużył. Wie o tym, bo przecież właśnie mianował aż sześciu „neosędziów” do zmiksowanej nowej Izby Sądu Najwyższego, a miks wydaje się zgniłym kompromisem, który nie złagodzi kontrowersji dotyczących „kamieni milowych” na polu praworządności, a to może Polskę drogo kosztować. Jest głową państwa polskiego, demokratycznie wybraną, a jego rola jest podobna do roli Elżbiety w tym charakterze. Ataki na Unię Europejską wychodzące z obozu Kaczyńskiego nie mobilizują jednak prezydenta do działania w naszym narodowym interesie.

Tysiące Brytyjczyków żegnających Królową działały pod wpływem impulsu. Nikt ich nie zaganiał na ulice, nie dyktował, co mają mówić do kamer. To było spontaniczne, oddolne, dobrowolne zamanifestowanie uczuć, przekonań i nadziei. Prawdziwych liderów narodu poznaje się właśnie po tym, że gromadzą tłumy w dobrej sprawie. Fałszywi też mogą gromadzić, lecz jeśli gromadzą w złej sprawie, oszukują społeczeństwo, a to jest niegodne prawdziwych przywódców. U nas dwa razy po 1989 r. zdarzyły się takie spontaniczne manifestacje: po śmierci Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej. Nie wszyscy płakali po papieżu, tak jak nie wszyscy płaczą po Królowej. W systemie demokratycznym mają prawo nie płakać. Kiedy się im zabroni, demokracja zamienia się w autokrację, w której rządzi jedna partia, służby specjalne i „policja moralna”, jak w Iranie czy Saudii. Ale większość czuła potrzebę oddania hołdu. Podziały wywołane w społeczeństwie polskim za rządów Kaczyńskiego wydają się tak głębokie i trwałe, że odbudowa niewymuszonej jedności i więzi narodowej jest niemożliwa. Taka jest gorzka lekcja z pożegnania „królowej świata”.