Aborcyjna pobudka

Donald Tusk nie wszczyna „wojny kulturowej” o aborcję, tylko chce wygrać wybory. Wojnę kulturową prowokują Roszkowski z Czarnkiem, lansując ultrakonserwatywny pseudopodręcznik do szkół publicznych. Tusk podjął decyzję polityczną: odchodzi od chadecji w stronę socjalliberalizmu, bo tak odczytuje nastroje społeczne, zwłaszcza w młodszym elektoracie demokratycznym.

Legalna terminacja ciąży do 12. tygodnia ma poparcie wyraźnej większości społeczeństwa. Polacy nie mają też w większości nic przeciwko legalizacji związków partnerskich. No to pora włączyć te sprawy do kampanii wyborczej.

Ryzyko wbrew panikarzom moralnym nie jest wielkie. Nawet w elektoracie PiS są ludzie gotowi zaakceptować liberalizację prawa antyaborcyjnego. Kierują się prostym motywem: a co jeśli to się przydarzy mnie lub komuś w mojej rodzinie? Nie ma też co lać krokodylich łez nad sierotami po Gowinie w PO. Mogą odejść do Hołowni czy ludowców lub zaakceptować zmianę linii partyjnej. Wielkiej straty nie będzie.

Nie ma też co straszyć, że zwrot Tuska daje paliwo kurwizji i jej podobnym pisowskim środkom masowego prania mózgów. Mózgi wyprane są stracone tak czy inaczej. Skoro dwie trzecie są za liberalizacją, to pomstowanie na zabójców nienarodzonych dzieci jest bezsilne. Podobnie jak wmawianie ludziom, że Platforma chodzi na pasku lobby gejowskiego. Bezzębny jest też argument demograficzny. Drastyczne ograniczanie prawa kobiet i ich bliskich do wyboru nie zwiększyło w Polsce wzrostu urodzeń.

Jedyny niepożądany politycznie skutek zwrotu Tuska może być taki, że nie powstanie wspólna lista wyborcza demokratów. Tusk dotąd ją promował jako gwarancję pokonania Kaczyńskiego w wyborach. Teraz musi się liczyć, że wystartują dwa bloki: KO z Lewicą i Hołowni z Kosiniakiem-Kamyszem. Bo aborcyjnego zwrotu Tuska oni nie przełkną. Wolą unikać zajęcia wyraźnego stanowiska, zasłaniając się opcją referendum aborcyjnego. Tusk odważył się zająć stanowisko i taka jest rola lidera politycznego.

Guru mówią, że wybory wygra ten, kto poderwie ludzi do głosowania. Tusk chce zmobilizować młodych, bo tam jest ośmiogwiazdkowy rezerwuar niedostępny dla PiS. Starsi mają na głowie inne zmartwienie: drożyznę i przetrwanie zimy przy szybujących cenach węgla, gazu i prądu. O tych zadbał sam PiS, mobilizując ich przeciwko sobie nieudolnym zarządzaniem kryzysem stopy życiowej zwykłych zjadaczy drożejącego chleba. Nawet jeśli Kaczyński wygra, to może nie mieć większości sejmowej, więc grozi mu utrata władzy. Zwrot Tuska może w tym pomóc. Kaczyński musi odejść.