Zima zła

Czy na wszelki wypadek zakupiliście już lampę naftową i świece? Zgromadziliście zapas chrustu? Serio pytam, bo dziennikarz też człowiek i gdy władza nie mówi obywatelom jasno, jak jest z tą energią, musi wyciągać wnioski praktyczne. Mój jest na razie taki, że dają nam przykład Niemcy. Kanclerz Scholz powiedział społeczeństwu, że lekko nie będzie, ale rząd przygotował program bezpieczeństwa energetycznego na zimę.

Teraz trwa walka z czasem. Zbiorniki gazowe Niemcy mają wypełnione w ponad 80 proc. Żeby utrudnić wypełnienie ich do 100 proc., Putin nakazał wyłączyć bezterminowo dostawy syberyjskiego gazu bałtyckim rurociągiem. Niemcy ściągają gaz z sąsiednich państw, rząd wydał zgodę na pięć mobilnych terminali LNG, dalej mają działać elektrownie atomowe, a węglowe mają wznowić działalność, wrócił temat gazu łupkowego, którego wydobycie na razie jest zakazane.

Dobre wieści przyszły z Kijowa: ukraińskie siłownie atomowe mogą przesyłać energię także do Niemiec, prądu ci u nich dostatek, twierdzi rząd. Dodatkowo rząd niemiecki prowadzi szeroką kampanię adresowaną do obywateli: oszczędzajcie energię! Sam daje przykład. Mniej ma być podświetlania reprezentacyjnych gmachów, w urzędach i instytucjach państwowych ogrzewanie nie powinno przekraczać 19 st.

Na tym tle przygotowania rządu Polski do zimowego wyzwania nie wyglądają imponująco. Jak zwykle słyszymy zapewnienia, że partia kieruje, rząd rządzi, nie ma podstaw do obaw, węgla ci u nas dostatek, zdusimy wzrost cen, będą kompensaty.

Oczywiście problemem dla odbiorców są przede wszystkim ceny energii, a nie źródła jej pozyskiwania. Nieprzypadkowo Gazprom wyłączył Nord Stream 1 zaraz po decyzji grupy G7 o ustaleniu nieprzekraczalnego limitu na cenę importowanego gazu, żeby utrudnić Rosji finansowanie jej wojny w Ukrainie. Pusty rurociąg to odwet Rosji na Niemczech za to, że w końcu chcą się od niej energetycznie uniezależnić. Jak przewidywano i ostrzegano, Rosja wykorzystuje eksport energii do Europy, by zmusić ją do zniesienia sankcji i przerwania dostaw broni dla walczącej z agresją Ukrainy.

Czy to się Putinowi uda? Tak, może się udać. Węgry Orbána już się wyłamały, podpisując umowę z Rosją na dostawy gazu. Złe wieści przyszły z Pragi, gdzie tysiące Czechów wyległy na plac Wacława, protestując przeciwko podwyżkom cen energii. Jedna z liderek protestu wołała: „to nie nasza wojna!”. Skrajna prawica wspólnie z komunistami żądała wycofania się Czech z sankcji na Rosję.

Te demonstracje to ostrzeżenie dla całej Europy. Łatwość wyprowadzenia przez siły proputinowskie takiej rzeszy ludzi w kraju, w którym wojska Układu Warszawskiego zdusiły praską wiosnę zaledwie nieco ponad pół wieku temu, mocno niepokoi. Trudno uznać, że protestujący to sami agenci Rosji. Ujawnił się groźny potencjał sprzeciwu wobec racjonalnej polityki rządu demokratycznego. Pacyfistyczna propaganda połączona z protestami przeciwko cenom energii to potężny czynnik nacisku na demokratyczne rządy. Bo ceny są skutkiem agresji rosyjskiej. Na razie hasło „to nie nasza wojna” nie przyciąga tłumów w Polsce czy w innych krajach Unii, zwłaszcza sąsiadujących z Rosją, ale to może być kwestia czasu.

To hasło uderza w podstawowe założenie polityki Zachodu, w tym Polski, że wojna w Ukrainie to także nasza wojna. Odrzucenie tego założenia przywraca Putinowi swobodę działania, dziś mocno ograniczoną przez sankcje, elementarną solidarność z zaatakowaną Ukrainą i efektywny, a nieprzewidywany na Kremlu opór walczących i patriotycznej części ukraińskiego społeczeństwa.