Watykan się wreszcie obudził

Po pół roku rosyjskiej agresji Stolica Apostolska wydała oświadczenie, w którym po raz pierwszy nazwano agresora po imieniu. A jego działania w Ukrainie opisano aż sześcioma przymiotnikami: ta zainicjowana przez Rosję wojna jest „moralnie niesprawiedliwa, niedopuszczalna, barbarzyńska, bezsensowna, odrażająca i świętokradcza”.

Dużo czasu zajęło państwu papieskiemu, a ściślej jego sekretariatowi stanu, czyli odpowiednikowi kancelarii premiera, wyduszenie z siebie tych oczywistości. Powie ktoś: lepiej późno niż wcale. Ale to nieprzekonujące. Każdego dnia agresja przynosi śmierć i zniszczenie w napadniętej Ukrainie. Im wcześniej Watykan i sam papież Franciszek nazwałby agresję po imieniu, tym jaśniejsza byłaby ich postawa wobec polityki Kremla, a Kreml nie mógłby grać propagandowo milczeniem papiestwa. Ale papież wciąż robił uniki, zasłaniając się frazesem o potrzebie „okna dialogu”.

Dialogu nie ma, agresja trwa, choć z frontu napływają wiadomości, że nie idzie po myśli ekipy Putina. Jednak codziennie giną niewinni cywile, a doszedł złowróżbny temat wykorzystania przez Rosję zaporoskiej elektrowni atomowej jako środka nacisku na Ukrainę i Zachód.

Co zmusiło Watykan – ale wciąż nie samego Franciszka – do zmiany „narracji”? Wpadka papieża – pochylił się nad losem „biednej dziewczyny”, która zginęła w eksplozji bomby podłożonej w jej aucie. Choć nazwiska ofiary zamachu nie wymienił, było jasne, że miał na myśli córkę ideologa rosyjskiego neoimperializmu i konfrontacji Rosji z Zachodem Aleksandra Dugina. Daria Dugin powtarzała publicznie jego antyukraińskie tyrady.

W jednej z rosyjskich telewizji wzywała do zabijania Ukraińców stawiających opór rosyjskiej agresji. Tymczasem papież wspomniał o niej w kontekście „niewinnych” ofiar wojny rozpętanej przez Rosję. To zostało fatalnie dla niego przyjęte w Ukrainie i znów zbulwersowało tę część zachodniej opinii publicznej, która od pół roku mówi o agresji tym samym językiem, co teraz Watykan.

Watykańscy piarowcy zorientowali się, że jedno zdanie papieża przyniosło poważne straty wizerunkowe Kościołowi. W ramach zarządzania tym kryzysem Watykan opublikował komunikat. Tym razem reakcja Kijowa była pozytywna: Watykan wreszcie przestał mieszać napastników z napadniętymi i opisywać sytuację w Ukrainie ogólnikami o okropieństwach wojny. Wreszcie pojawił się konkret. To ta konkretna zbrojna napaść Rosji na Ukrainę jest nie do przyjęcia moralnie, humanitarnie, prawnie i politycznie.

Oświadczenie sugeruje, że w zasadzie linia Watykanu i Franciszka była taka od początku. To nieprawda, bo wypowiedzi papieża przez długie miesiące cechowała dwuznaczność. Jej przykładem może być fraza o „szczekaniu NATO” u granic Federacji Rosyjskiej. To powodowało, że – wbrew komunikatowi – papież de facto zajmuje stanowisko polityczne w sprawie Ukrainy. I to raczej po myśli Rosji. To musiało bulwersować wierzących i niewierzących solidarnych z napadniętą Ukrainą.

Bo nie jest też prawdą, że papieże nie zajmują stanowiska politycznego. Od wieków papiestwo prowadzi swoją politykę w jak najbardziej świeckim znaczeniu. Do tego służy mu kościelna służba dyplomatyczna. Gdyby Watykan nie był aktorem polityki, nie utrzymywałby ambasadorów w wielkich i małych państwach świata, także w tych, gdzie katolików nie ma lub są w zdecydowanej mniejszości.

Papiestwo ma też swoją politykę wschodnią. Agresja Rosji na Ukrainę wystawiła ją na ciężką próbę, a właściwie unieważniła. Napaść Rosji zdemolowała relacje Watykanu z rosyjskim prawosławiem. Wojna zniszczyła relacje prawosławia rosyjskiego z ukraińskim i z niezależnym od Moskwy Patriarchatem Ekumenicznym Bartłomieja, honorowego przywódcy całego prawosławia, który potępił agresję. Wszędzie zgliszcza. Za komunikatem powinny pójść czyny: wizyta Franciszka w Ukrainie. Papież powinien w Kijowie lub Lwowie powtórzyć osobiście, że agresja Rosji na Ukrainę jest niedopuszczalna, barbarzyńska i świętokradcza.