Afganistan: wielki wstyd, wielki strach

Z przerażeniem i osłupieniem patrzymy na tempo, w jakim talibowie przejmują kontrolę nad Afganistanem. To siły odrzucające zachodni sposób życia, w tym prawa kobiet do edukacji i pracy poza domem. Ich powrót do władzy jest klęską elit afgańskich, które pod osłoną wojsk NATO, na czele z amerykańskimi i przy współudziale polskich, próbowały po raz kolejny w historii kraju znaleźć jakąś formułę koegzystencji.

To się nie powiodło Anglikom, Rosjanom, a dziś widzimy, że także Amerykanom. Prezydent Ghani właśnie uciekł, w jego pałacu pojawili się talibowie za zgodą ochrony prezydenckiej. To koniec.

Amerykanie zgnietli talibów w odwecie za ataki 11 września. Osiągnęli cel militarny, polityczny i propagandowy. Przepędzili jednookiego mułłę Omara, wytropili w końcu i zabili Osamę, przetrącili kręgosłup Al-Kaidzie. W Afganistanie po zniesieniu szariatu zaczęły powstawać przyczółki społeczeństwa otwartego na świat i zachodzące w nim przemiany kulturowe: wolne media, kobiety kształcące się nie tylko na poziomie podstawowym, ale też w uczelniach wyższych, pracujące jako nauczycielki, lekarki, dziennikarki, udzielające się w lokalnych organizacjach społecznych, a nawet w sporcie. Wolno było słuchać zachodniej muzyki, oglądać zachodnie filmy, tworzyć nową, własną kulturę. Zmiany objęły większe miasta i sam wielomilionowy Kabul. To niemałe osiągnięcie.

Osiągnięciem protektoratu było także to, że przez 20 lat Afganistan nie był republiką islamską typu Iranu. Nie spiskował przeciwko Zachodowi, korzystał z hojnej pomocy finansowej i militarnej rządów zachodnich. Obywatele zachodni, w tym polscy, mogli w nim żyć i pracować, nie drżąc o swoje bezpieczeństwo. Ale tak widzimy to z naszej perspektywy – ludzi wstrząśniętych wydarzeniami 11 września 2001 r. Te same wydarzenia świat muzułmański i antyzachodni witał z entuzjazmem.

Teraz ten rozdział przechodzi do historii. Dla wielu obserwatorów zachodnich – we wstydzie. Tego słowa użył były brytyjski ambasador w Kabulu: I hang my head in shame. Bo Zachód nie zapobiegł powrotowi talibów, a przez to zawiódł nadzieje i oczekiwania tej części mieszkańców kraju, która chciała zmian obiecywanych przez współpracujące z Zachodem nowe władze afgańskie, włączyła się w nie, korzystała z nich, przekonywała do nich swoje rodziny, bliskich, przyjaciół.

Co z nimi teraz będzie? Talibowie obiecują, że nic złego im nie grozi, że kobiety, byle w nikabach, będą mogły się uczyć, pracować i chodzić po ulicach bez obaw, że zostaną pobite (łaskawcy!). Ale to są ich przekazy do mediów zachodnich, do niczego niezobowiązujące i niewiarygodne w świetle historii wojny domowej i bieżących wydarzeń.

Płyną doniesienia o przemocy talibów zajmujących kolejne miasta w stosunku do urzędników upadłego rządu, młodych dziewcząt, które chcą zmuszać do małżeństw, o studentkach odprawionych sprzed bramy uczelni.

Nowi talibowie siłą rzeczy nie są klonami tych, którzy zaatakowali Amerykanie niecałe 20 lat temu, ale zmiana pokoleniowa jest trudna do odczytania w ich wypowiedziach i deklaracjach. Unosi się nad nimi mgła, z której mogą się wyłonić nowe problemy.

Amerykanie swój rozwiązali: ta wojna nie była popularna, dlatego Biden tylko odwlókł wycofanie żołnierzy, ale nie odwołał decyzji Trumpa i kontynuował rozmowy z talibami w nadziei, że dotrzymają słowa i nie będą atakować sił zachodnich ani lotniska w Kabulu, skąd teraz ewakuują się zachodni dyplomaci i niektórzy szczęśliwcy spośród afgańskich współpracowników wojsk NATO.

Gdy ewakuacja się skończy, Afganistan wejdzie z fazy chaosu w fazę konsolidacji nowego systemu. Czy z tego dramatu można już wyciągnąć jakieś lekcje? Na razie potwierdza się przestroga, że generałowie zwykle szykują się na poprzednią wojnę, a przywódcy lubią wierzyć swojej propagandzie.

Nawet Biden jeszcze niedawno nie wierzył w powrót talibów, a eksperci zachodni szacowali, że zajęcie przez nich Kabulu jest mało prawdopodobne w najbliższych miesiącach. Dziś widzimy, że reżim, wspomagany miliardami dolarów, rozpadł się jak domek z kart, a setki tysięcy szkolonych przez Zachód żołnierzy i specjalsów porzuciły go, uciekły lub przeszły na stronę talibów.

Cała kalkulacja Zachodu wzięła w łeb. Udało się obalić emirat, nie udało się zbudować alternatywy, której chciałaby bronić większość społeczeństwa. Na gruzach obalonego systemu powstanie nowy emirat, być może jeszcze bardziej wrogi Zachodowi. Jeśli przetrwa i zacznie wspierać antyzachodni terroryzm, Zachód znów będzie musiał interweniować w jeszcze gorszej sytuacji międzynarodowej niż 20 lat temu.