Kościół według Hołowni

Szymon Hołownia przedstawił swój plan „porządkowania” relacji państwo-Kościół w Polsce, ale miał pecha. Prezentacja i dyskusja w internecie na ten temat zbiegła się z kolejną falą protestów obywatelskich przeciw orzeczeniu znoszącemu prawo kobiet do przerwania ciąży, kiedy u płodu wykryto nieusuwalne wady.

Dziś uwaga mediów, także międzynarodowych, skupia się na tych protestach. Kwestia prawa do legalnej aborcji dominuje w debacie publicznej, stała się najważniejszym, obok pandemii, tematem społecznym. A plan Hołowni o niej nie wspomina.

On sam i jego współpracownicy tłumaczą się, że chcieli oczyścić przedpole, właśnie „uporządkować” kwestię ustrojową: jakie ma być miejsce Kościoła w świeckim państwie. Hołownia mówił o tym sensownie. Przedstawił konkretne propozycje.

W skrócie: audyt finasowania Kościoła z budżetu państwa, wprowadzenie podatku kościelnego lub podwyższenie wysokości odpisu podatkowego na rzecz Kościoła, likwidacja Funduszu Kościelnego, zamknięcie rozliczeń majątkowych, kontrola cen za pochówek tam, gdzie nie ma cmentarza komunalnego, likwidacja płatnych kapelanów w służbie skarbowej i celnej, przekazanie wspólnocie szkolnej prawa do organizacji katechezy, zniesienie ocen z religii na świadectwach szkolnych, obowiązkowe zajęcia z etyki i filozofii, zniesienie karalności za „obrazę uczuć religijnych”, ochrona ofiar pedofilii domagających się sprawiedliwości, specjalna grupa prokuratorów ścigających krzywdzicieli dzieci.

A co z aborcją? Co z konkordatem? Jak się ma „uporządkowanie” do rozdziału państwa od Kościoła rzymskokatolickiego? O to dziś przede wszystkim pytają krytycy stanu obecnego, który uważają za jedną z głównych przyczyn kryzysu zaufania do Kościoła i państwa. A przejawem tego kryzysu jest dziś odrzucanie przez władzę dyskusji o prawach kobiet, nie tylko w sprawie aborcji.

Hołownia podejmuje te gorące kartofle w swoich wypowiedziach. Kwestię aborcji chce rozwiązać drogą referendum, sprawę konkordatu sprowadza do nowelizacji deklaracji interpretującej jego dotyczącej. Milczy – co wytknęła mu w dyskusji Kaja Puto z „Krytyki Politycznej” – o Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, instytucji niemającej odpowiednika w innych europejskich państwach demokratycznych.

Plan Hołowni wygląda na próbę zajęcia miejsca w debacie pomiędzy prawicowym ultrakatolickim integryzmem a lewicowym antykościelnym radykalizmem. To dziś pozycja niewygodna, jak siedzenie okrakiem na barykadzie. Nie ma dziś wzięcia w zrewoltowanej, „wkurzonej” części społeczeństwa, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Czasy potulnej zgody na dominację Kościoła w państwie i społeczeństwie już się skończyły. Przyszedł czas polaryzacji sprowokowanej przez politykę Kaczyńskiego, Rydzyka i Jędraszewskiego.

Tymczasem Hołownia do kwestii legalnej aborcji ma stosunek unikowy, podobnie jak Kosiniak-Kamysz i prawe skrzydło Koalicji Obywatelskiej, a przecież buduje swój wizerunek jako sprawczego lidera obywatelskiej alternatywy. Propozycje ruchu Hołowni są racjonalne, ale w obecnej atmosferze to techniczne detale. Hołownia wyprzedził peleton demokratycznej opozycji w kwestii Kościoła. To jej porażka, a punkt dla niego, ale do mety jeszcze daleko.

Jak daleko i jak ciężko, pokazały wystąpienia podczas dyskusji „konserwatysty” Piotra Trudnowskiego, szefa Klubu Jagiellońskiego, którego mentorem jest Jarosław Gowin. Jedną frazą udało się prezesowi narzucić ton rozmowy: o wojnie kulturowej między „cywilizacją śmierci” a „cywilizacją życia”. To typowy chwyt retoryczny polskiej prawicy: Hołownia ma swój plan, „wie, jak” ułożyć stosunki państwo-Kościół, ale nie mówi jasno, po której stronie walczy w tej wojnie.

Prosty chwyt spycha katolika Hołownię do defensywy, ma mu odebrać wiarygodność w oczach innych katolików, zablokować drogę pielgrzymki do Kościoła, o jakim marzy i jakiego pragnie. To Kościół papieża Franciszka, a nie ojca Rydzyka. Niestety, do Kościoła Franciszka droga w Polsce może być jeszcze dłuższa niż do sukcesu wyborczego ruchu Hołowni.