W Rosji mają dość Putina

Aleksiej Nawalny w nagrodę za powrót do ojczyzny został skazany na dwa i pół roku więzienia. Jego imponująca odwaga cywilna wyprowadza na ulice rosyjskich miast setki tysięcy ludzi. Skandują: „Putin wor!”, machają klozetowymi szczotkami. We wtorek zebrali się pod sądem, choć wiedzieli, że policja zaraz ich rozpędzi, a niektórych zatrzyma. Teraz to głównie od nich zależy dalszy los ich bohatera.

Tysiące to nie miliony, ale to też wielka siła, bo nie boją się brutalnych interwencji policji i szykan. Dzięki nim dyktatorska władza nie może się łudzić, że ma masowe i bezwarunkowe poparcie. To właśnie ta „siła bezsilnych”, o której za komunizmu pisał czeski dysydent Vaclav Havel. Wcześniej wielokrotnie więziony, po aksamitnej rewolucji został prezydentem Czechosłowacji. Gdy siedział, opozycja była aktywna, rzesze obywateli mniej. Ale bywają w historii takie chwile, że jeden człowiek lub niewielka grupa wystarczy, aby zmienić bieg wydarzeń.

Jeśli Nawalny nie zgnije w więzieniu lub nie zostanie tym razem skutecznie otruty, może kiedyś zostać prezydentem Rosji. Eksperci zachodni i rosyjscy w to raczej nie wierzą, ale czy ktoś z nich przewidział upadek bloku radzieckiego, „kolorowe” rewolucje czy masowe protesty Białorusinów?

Nawalny ma za sobą długie lata aktywności opozycyjnej. Dawniej umiarkowany nacjonalista, dziś lider obywatelski piętnujący korupcję putinowskich elit politycznych i biznesowych. Pokazał Rosjanom, w jakich luksusach (szczotka klozetowa za kilkaset dolarów) pławi się rosyjska oligarchia).

I to robi dziś w Rosji większe wrażenie niż słuszne i potrzebne, ale niemające takiej siły przebicia do narodu protesty w obronie demokracji i praw człowieka. Pałac w Gelendżyku stał się symbolem gigantycznej nierówności społecznej pod rządami (już 20 lat! – a chce rządzić kolejne długie lata) Putina. Po upadku ZSSR i bloku sowieckiego nierówności nie zniknęły, ale nawet w Rosji przeciętny poziom życia i dobrostan obywateli się podniósł. Po raz pierwszy od bolszewickiego zamachu stanu pod wodzą Lenina zwykli Rosjanie mogli się dorabiać, jeździć po świecie, pracować i osiedlać się na Zachodzie.

Technologiczna rewolucja cyfrowa dała im możliwość względnie swobodnego komunikowania się między sobą niezależnie od rządowej propagandy. Nawalny potrafi te wszystkie zmiany wykorzystać w swojej mężnej, niemal heroicznej walce z patologiami systemu Putina.

W systemach wodzowskich wszystko staje się polityką. Najdrobniejszy publiczny przejaw oporu czy buntu niesie ryzyko prześladowań. Interwencje policji rosyjskiej kojarzą się w Polsce z interwencjami naszej policji. To samo dotyczy propagandy rządowej, która sięga po te same chwyty mające protesty dyskredytować: to niby tylko chuligani i prowokatorzy, a może i obca piąta kolumna.

Ale te metody zarządzania kryzysem przez nieudolnie rządzących przestają działać. W Polsce i Rosji mamy tę samą zmianę klimatu społecznego: ludzie mają dość. Stąd rosnący niepokój rządzących i przykręcanie śruby. Nie wiemy, czy Nawalny przeżyje i czy jego zwolennicy wytrwają w protestach. Nie chodzi im tylko o Nawalnego, ale przede wszystkim o wolność. I dlatego ci „przyjaciele Moskale” zasługują na podziw.