Prorocza zwrotka songu Boba Dylana

Takie zrządzenie historii. W jednej z najsłynniejszych pieśni protestu XX w. – „The Times They are A-Changing” Boba Dylana – mamy zwrotkę-ostrzeżenie dla amerykańskich parlamentarzystów. Prorocze, ale trumpiści nie mogą się na nie powołać.

„Come senators, congressmen!
Please heed the call
Don’t stand in the doorway
Don’t block up the hall
For he that gets hurt Will be he who has stalled
There’s a battle outside And it is ragin’.
It’ll soon shake your windows And rattle your walls For the times they are a-changin'”

Dylan napisał ten song w 1963 r., gdy Ameryka przeżywała traumę po zamordowaniu prezydenta Kennedy’ego, trwały protesty przeciwko wojnie wietnamskiej, rozwijał się ruch obrony praw obywatelskich. Gdy Dylan przestrzega przed gniewem, nie wzywa do przemocy, tylko do zmiany polityki amerykańskiej. A to leżało i leży do dziś w gestii demokratycznie wybranych kongresmenów i senatorów oraz prezydenta jako szefa rządu.

Bunt młodych nie miał na celu obalenia demokracji. Gniew wywołał przymus uczestnictwa w wojnie uważanej przez część Amerykanów za brudną. Ale ten gniew nie podważał wiary w zdolność demokracji do samonaprawy. Była w nim nadzieja, że pod wpływem masowych protestów dojdzie do rewizji polityki rządu.

Szturm trumpistów to całkowite zaprzeczenie tej wiary w amerykańską demokrację. Stanowił próbę jej obalenia pod fałszywym hasłem, że wybory prezydenckie zostały Trumpowi ukradzione. Trump i jego zwolennicy posuwają się nawet do tego, by obciążyć winą za zbrodniczy atak na Kapitol antyrasistowską lewicę.

Taka lewica w Ameryce istnieje i działa od dawna. Ma i ona swoich radykałów, ale zwykle w dobrych sprawach. Miała swój udział w protestach antywojennych i w obronie praw obywatelskich w latach 60. Ale Kapitolu w Waszyngtonie nie szturmowała. To była dla niej gruba czerwona linia. Za to ekstremiści Trumpa z jego poparciem i aplauzem skrajnej prawicy ją przekroczyli.

Napływa coraz więcej szczegółów. Między innymi sugestie, że ze szturmującymi współpracowali niektórzy funkcjonariusze ochrony Kapitolu, a nawet niektórzy republikańscy kongresmeni, i to już podczas demolowania siedziby parlamentu.

Niewyobrażalne, bo przecież musieli zdawać sobie sprawę, w czym uczestniczą. Motłoch skandował: „Hang Mike Pence!”, „Kill Nancy Pelosi”, czyli wzywał do samosądu. Dziś wiemy, że pucz się nie udał, a Trump został w ponadpartyjnym głosowaniu Izby Reprezentantów postawiony w stan oskarżenia o podżeganie do obalenia konstytucyjnego systemu demokratycznego. Może mu grozić nie tylko dożywotni zakaz pełnienia jakichkolwiek funkcji publicznych, ale i wieloletnie więzienie.

U nas szturm ekstremistów prawicowa propaganda usiłuje zestawić z protestem sejmowej opozycji demokratycznej w 2016 r. Powodem były ograniczenia nałożone na dziennikarzy pracujących w Sejmie i odebranie prawa głosu posłowi PO przez ówczesnego pisowskiego marszałka. Protest był pokojowy i uzasadniony. Pisowskiej propagandzie wszystko się, jak zwykle, pomieszało. Nieprzypadkowo. Chcieli się przedstawić jako obrońcy demokracji i praworządności, choć w Waszyngtonie demokracji bronili przeciwnicy Trumpa, a Trump, idol polskiej prawicy i prezydenta Dudy, ją bezpodstawnie podważał.

Jeśli jest jakaś analogia między sytuacją w naszych krajach, to taka, że w obu demokracja jest dziś w oblężeniu. Ponurą ilustracją może być widok siatek, drutu kolczastego oraz tysięcy mundurowych chroniących Kapitol i inaugurację Bidena przed kolejnym atakiem trumpistowskich fanatyków. Nasz parlament też już kilka razy odgradzano w podobny sposób pod rządami obecnej władzy. Tylko że w Waszyngtonie broni się demokracji, a w Warszawie – autorytaryzmu. Zasadnicza różnica.