Ziobro obroni nam wolność słowa

Co za krzepiąca wiadomość dla użytkowników social mediów. Resort ministra Ziobry chce zgłosić projekt ustawy w obronie wolności słowa w internecie. Kiedy Ziobro mówi o praworządności, wolności, demokracji czy Europie, od razu czuć swąd skrajnej prawicy.

Platformy FB i Twitter służyły przez cztery lata Trumpowi do lasowania mózgów Amerykanów. W tym czasie wrzucił 20 tys. tweetów. Jątrzył, podburzał i kłamał, aż dopiął swego. Zrewoltowani „MAGA- patrioci” zaatakowali Kapitol na jego wyraźną zachętę. To była próba zamachu stanu pod pretekstem rzekomo ukradzionych mu wyborów.

Gdy wszystkie telewizje pokazywały na żywo, co się dzieje, Trump milczał. Milczał, gdy rozbijano szyby i drzwi, demolowano i grabiono biura kongresmenów, atakowano straż parlamentarną, grożono linczem wiceprezydentowi i marszałek Izby Reprezentantów. Odezwał się, gdy już było po wszystkim: We love you, you are very special. FB i Twitter odebrały mu wtedy megafon. Konta Trumpa zablokowano. Stracił środek komunikacji, który wykorzystywał do podburzania obywateli przeciwko demokracji amerykańskiej.

Decyzję kanclerz Merkel nazwała problematyczną. Nic dziwnego, bo jako była obywatelka komunistycznej NRD musi dobrze pamiętać system „ochrony” obywateli przed wolnością słowa, który polegał na państwowej cenzurze. Nie może się jej więc podobać posunięcie blokujące możliwość komunikowania się demokratycznie wybranych przedstawicieli władzy z obywatelami. A wszyscy wiemy, że Merkel szczuć i kłamać nie zamierza. Przywódcy polityczni jej formatu nie będą nadużywać social mediów w antydemokratycznych celach. Ani zachęcać do cenzury.

Również Aleksiej Nawalny nie był zachwycony. Dla niego internet jest głównym narzędziem prezentowania poglądów, bo dostęp do innych mediów Putin mu odciął. Mimo to można i należy poprzeć decyzję zarządzających platformami. Polityk rangi prezydenckiej musi bronić demokratycznego porządku konstytucyjnego, dzięki któremu został wybrany. Jeśli sam go po przegranej podważa bezpodstawnie i bezprawnie, staje się wrogiem systemu i trzeba odebrać mu zabawki dla dobra państwa i społeczeństwa.

Taki jest dzisiaj kontekst dyskusji o zamiarach resortu Ziobry. Wolno przypuszczać, że wysmażyli projekt w innych celach, niż publicznie deklarują. Może tu chodzić o trzy rzeczy: ochronę polityków obecnej władzy, wsparcie skrajnej prawicy i poddanie mediów społecznościowych kontroli politycznej „zjednoczonej prawicy”. Żeby przypadkiem FB czy Twitter nie odebrały im megafonu, jak Trumpowi.

Bo Ziobro chyba szczerze wierzy w teorię spiskową, że giganci popierają lewicę, a nękają prawicę. Że zarządzane przez nich platformy chronią wolność słowa tylko tych, którzy mają poglądy liberalne, a duszą wolność słowa dla ich przeciwników.

Każdy, kto korzysta z mediów społecznościowych, wie, że jest inaczej: kłamstwa i nienawiść szerzą tam na potęgę i bez żadnych zahamowań ludzie skrajnej prawicy. Pomagają im w tym, niestety, matematyczne algorytmy wykorzystywane do badania ruchu w internecie. Nie służą jednak celom politycznym, tylko komercyjnym. Ale nie zmienia to smutnego i niebezpiecznego faktu, że przyczyniają się do zła: dzięki nim nacjonalpopuliści podgryzają demokrację i korumpują zasadę wolności słowa.

Jeśli ktoś narusza równowagę w tej dziedzinie, to oni. Ochrona wolności słowa nie polega więc na przechyleniu szali na korzyść prawicy typu PiS czy konfederatów, tak aby mieli jeszcze większą przewagę w zwalczaniu demokracji i liberalizmu. Nie polega też na wykorzystaniu w tym celu instrumentów państwa. W połowie grudnia Ziobro proponował, by kwestie sporne dotyczące granic wolności słowa w internecie rozstrzygał jakiś organ orzekający. Ale jaki? Kto ma go powołać i obsadzić? Dlaczego nie wystarczy obowiązujące prawo – na czele z konstytucją?

Dlaczego mamy uwierzyć w teorie spiskowe o gigantach big tech, tak chętnie przywoływane przez propagandystów reżimów autorytarnych, które chciałaby mieć pełną kontrolę nad social mediami? Platformy nie są świętą krową, ale nie można leczyć jednej patologii inną – nadużyć wolności słowa cenzurą państwową.

Giganci po szturmie na Kapitol deklarują przemyślenie na nowo zasad działania platform internetowych. Państwo powinno w tym procesie reformy uczestniczyć na zasadzie partnerskiego dialogu, a nie dyktatu z pozycji siły.

Właśnie mija druga rocznica zabójstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Naprawdę wolałbym, by resort Ziobry zamiast mandatami czy internetem zajął się doprowadzeniem do końca śledztwa w sprawie tej tragedii. Wdowa po zamordowanym prezydencie Magdalena Adamowicz powiedziała w środę w Gdańsku, jakże trafnie, że nienawiść zabija, czego najnowszym wstrząsającym przykładem był szturm trumpistów na Kapitol.

PS. W piątek dorzucono szczegóły planowanej przez resort Ziobry ,,ochrony wolności słowa”: ma być jakieś nowe gremium, wybrane przez Sejm, ale nie złożone z polityków, do którego użytkownik Internetu będzie się mógł odwołać, gdy poczuje się ,,ocenzurowany”. Gremium będzie mogło zażądać od platformy wyjaśnień i zmiany decyzji. Projektem kieruje wiceminister Kaleta. No po prostu, masakra.