„Lewactwo” pląsa w rytm poloneza

Wystąpienie wicepremiera Kaczyńskiego, wystylizowane na przemówienie gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego, na razie przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego.

W sieci kolejna lawina szyderczych memów i zero strachu, raczej „beka”, na ulicach kolejny dzień masowych demonstracji, w sondażach miażdżąca przewaga (73 proc., 59 proc. za prawem do terminacji ciąży w przypadku ciężkich wad płodu) głosów przeciwnych orzeczeniu półlegalnego Trybunału Przyłębskiej i wyraźny spadek poparcia dla PiS (26 proc., KO – 24 proc.). Staczanie się PiS po równi pochyłej trwa. Kościół wykonuje niezdarne gesty pojednawcze, które przejdą bez echa.

A więc kryzys wywołany orzeczeniem i brakiem dialogu władzy ze społeczeństwem wygląda na daleki od zakończenia. PiS liczył, że pandemia zniechęci obywateli do protestów, a te, które sprowokował, nie wymkną się spod kontroli i szybko wygasną. Pomylił się. Nie dostrzegł, że akurat ta sprawa obchodzi tak wielu ludzi, że się zbuntują. Każdej kobiecie – a wraz z nią jej bliskim – może się zdarzyć taki dramat. Tego nie rozumieją pisowscy piarowcy i spin doktorzy. Sami uwierzyli w swój przekaz, że przeciwko obecnej władzy buntują się tylko „lewacy” i „przestępcy”.

Nieszczęsne wezwanie Kaczyńskiego do formowania milicji partyjnej, która wraz ze skrajną prawicą miałaby „chronić kościoły”, jest tak naprawdę próbą uniknięcia wyprowadzenia na ulice policji i wojska. Kaczyński wie, że ich wysłanie przeciwko protestom obywatelskim skończy się podobnie jak stan wojenny Jaruzelskiego, i to raczej prędzej niż później. Towarzyszy radzieckich już nie ma, Amerykanie za chwilę mogą zmienić prezydenta.

Działaczy opozycji w różnych jej odmianach można internować, przywódcom urządzić pokazowe procesy, propagandę jeszcze bardziej „zorwellizować”, ale co dalej? Co dalej w kraju i na scenie międzynarodowej, gdyby na dodatek Amerykanie wygłosowali od władzy Trumpa, jedynego zachodniego przywódcę, z którym liczą się pisowcy (no może jeszcze z Erdoğanem i Putinem)?

Kaczyński będzie więc kluczył, zwlekał, kombinował, przykręcał i odkręcał śrubę, byle nie przejść od słów o „powszechnym niebezpieczeństwie”, szkoleniu „antyklerykalnych bojówek”, „planie zniszczenia Polski i Kościoła” do czynów, czyli bezpośredniego, masowego użycia siły.

Nie może ryzykować, że mundurowi nie wykonaliby takiego rozkazu lub przeszli na stronę protestujących. To byłby szybki, bolesny i ostateczny koniec jego marzeń o pisowskiej potędze i żeby on sam zapisał się w pamięci narodu jako „emerytowany zbawca Polski”. Czekałaby go wtedy przyszłość podobna do politycznej przyszłości gen. Jaruzelskiego i jego WRON-y. Nie zdecyduje się też na stan nadzwyczajny. Tu też jest w klinczu ze względu na ekonomiczne, społeczne i epidemiczne konsekwencje ponownego pełnego lockdownu.

Co można zrobić, by Polska wyszła z obecnych konwulsji, z „rozwibrowania”, w jakie wprawił ją beznadziejnie głupi politycznie ruch Kaczyńskiego z Trybunałem Przyłębskiej? Ludowcy rzucili hasło referendum po wcześniejszym zamrożeniu orzeczenia i autentycznej debacie publicznej. Praktycznie nie wydaje się to ani możliwe do szybkiego przeprowadzenia, ani pożądane. Chyba żeby przyszła nowa władza.

To prowadzi do innego scenariusza. Zdrowego i demokratycznego: przyspieszone wybory parlamentarne. Wystarczy do tego wola politycznego Hamleta zjednoczonej prawicy ministra Gowina. Gdyby choć połowa jego frakcji sejmowej wyszła z klubu PiS i z koalicji, można by doprowadzić we współpracy z opozycją parlamentarną do wotum nieufności dla rządu Kaczyńskiego/Morawieckiego, a prezydent Duda, który już nie musi się o nic starać (i rzeczywiście, jak dotąd zachowuje porażającą bierność względem obecnych gigantycznych problemów państwa i społeczeństwa), mógłby zarządzić przedterminowe wybory. I tak pląsanie w takt poloneza (jaka ta „lewacka” młodzież przywiązana do polskiej tradycji!) uratowałoby nas od chocholego tańca Kaczyńskiego.