To nie jest kraj dla protestantów

Najpierw prezydent Duda niemal do ostatniej chwili zwlekał z objęciem patronatem polskich uroczystości pięćsetlecia reformacji.

Teraz Sejm nie przyjął okolicznościowej uchwały w tej sprawie. Pewna posłanka od Kukiza, teraz z niejakiej Partii Republikańskiej, z sejmowej mównicy ogłosiła, że nie ma co dziękować za tragedię, czyli schizmę zachodnią. I Sejm odesłał projekt uchwały do komisji kultury, czyli sprawę zablokował.

W Polsce żyje wśród nas niespełna sto tysięcy wyznawców konfesji protestanckich: luteran, kalwinistów, metodystów, baptystów i innych. To polscy obywatele. Jak się czują, gdy słyszą takie wypowiedzi z mównicy sejmowej? Bo przecież posłance nie chodziło o historię, tylko o zrobienie przykrości żyjącym w naszym kraju innowiercom.

Czują się więc obywatelami gorszego sortu. Karanymi zbiorowo za to, że należą (wielu z nich od pokoleń) nie do katolicyzmu, tylko do protestantyzmu. Tak jakby to była jakaś wina, a nie przejaw naszej wspólnej historii i kultury. Posłanka nie słyszała pewnie o Lindem czy Burschem, nie wie, że Małysz i Pilch czy Buzek i prof. Friszke to luteranie.

Czują się tak, jakby czuli się katolicy, gdyby w parlamencie w jakimś demokratyczym państwie byli nazywani sprawcami takiego czy innego nieszczęścia historycznego przez deputowanych należących do tradycji protestanckiej lub jakiejś innej, na przykład sekularnej.

Źle się stało. Wspólny list trzech zwierzchników konfesji protestanckich na ten temat czyta się ze smutkiem, a nawet wstydem, że musieli go napisać. Jeśli to się mogło zdarzyć wobec polskich protestantów, to może się zdarzyć wobec jakiejkolwiek mniejszości konfesyjnej. Polska pod rządami PiS odchodzi od tolerancji, którą się dotąd szczyciła.