Nędza polityki polskiej

Ponoć europoseł Ziobro ma większe szanse na prezydenturę (24 proc.) niż ktokolwiek inny z PiS (Lech Kaczyński 18 proc.) i okolic. A pisowskiego czekistę Mariusza Kamińskiego jako prezydenta widzi 7 proc. Polaków. Hamlet Cimoszewicz mógłby – ku uciesze PiS – rywalizować z Tuskiem (31 proc.)

Są to wieści deprymujące. To, że spory procent elektoratu traktuje serio polityka tak merytorycznie słabego jak Ziobro, może oznaczać różne rzeczy, niewykluczone, że i żarty z naszej klasy politycznej. Ale bardziej prawdopodobne, że to jest na serio, bo Ziobro, jak słyszę, ma faktycznie poparcie i popularność w pisowskim plemieniu politycznym. Czy to może dziwić – pasuje jak ulał do jego mentalności. Ja do tego plemienia nie należę, toczę z nim walkę na idee i myśli, więc w tej popularności Ziobry widzę przede wszystkim może najsilniejszy przejaw kryzysu polityki polskiej.

Czego by nie powiedzieć o prezydencie Kaczyńskim, to jest prawie kosmiczna różnica między nim a Ziobrą i na miejscu spindoktorów Kaczyńskich szedłbym pod prąd opinii: szykowałbym się do walki o sprawę prawie beznadziejną – nie mówię o zwycięstwie, mówię o dobrnięciu do drugiej tury. I ponoć spindoktorzy mają (dziś) właśnie taki plan. Przyznajmy jednak, że to sytuacja dla PiS mało komfortowa – grać o drugie miejsce ( a już nie daj Boże przegrać i to).

Lecz, powtarzam, to nie moje zmartwienie. Im mniej PiS w polskiej polityce, tym – z perspektywy mojego plemienia 🙂 – lepiej, zdrowiej, normalniej. Ale drogę do normalności mamy raczej długą i wyboistą. Weźmy drugi, według mnie prawie tak samo politycznie diagnostyczny jak Ziobro przykład degrengolady: sytuację w SLD pod przewodem Napieralskiego.

Jak ktoś taki mógł zostać liderem mainstreamowej lewicy i dotąd się utrzymać u partyjnej władzy? Napieralski wydaje mi się klonem PiS w SLD – język, maniery, no i poglądy (o ile ma w ogóle jakieś prawdziwe poglądy, co zresztą też go łączy z pisowskimi miernymi ale wiernymi pokroju Brudzińskiego, podobno z Napieralskim po szczecińsku zakolegowanego).

To, że Napieralski jest formalnie sukcesorem było nie było Kwaśniewskiego, to, że udało mu się wypchnąć na margines Olejniczaka czy Szmajdzińskiego, a zatrzymać Szymanek Deresz mówi jeszcze gorzej o SLD niż o samym Napieralskim. Słupki mogą im skoczyć raz czy drugi, ale kryzys SLD wygląda na terminalny. Polityka polska na tym wiele nie traci, jednak samozwijanie się centrolewicy na dłuższą metę jest zjawiskiem dość nienormalnym jak na obecne standardy europejskie.

O ludowcach rozprawiać nie ma co, byli i pozostaną skansenem politycznym, ale wciąż użytecznym dla innych sił, więc podtrzymywanym przy życiu zapraszaniem do różnych konfiguracji rządowych, co permanentnie hamuje niezbędne polskie reformy polityczno-społeczno-gospodarcze. Ale oni mają przynajmniej kilka procent poparcia. A tu w telewizjach festiwal figur kompletnie marginalnych : Giertycha, Piskorskiego. To też miara upadku, ale tym razem za sprawą e-mediów.   

No i Platforma. Wprawdzie afery hazardowej zapewne nie było, w każdym razie w sensie niezawodnej poseł Kempy (,,Rywin do dziesiątej potęgi”), ale zajrzeliśmy za kulisy wewnętrznego kręgu platformianej władzy i ujrzeli samotność Tuska. Panowie Chlebowski i Drzewiecki mają swój wkład w nędzę polityki polskiej, a i inni notable PO nie wychodzą tu obronną ręką, co pośrednio przyznał lider, tasując na nowo platformianą talię VIP-ów. Kryzys połowy kadencji Platformy nie oszczędził, choć obszedł się z nią jak na razie niezbytsurowo.

Konkluzja. Żeby coś drgnęło, trzeba cudu. W polityce cuda się zdarzają – patrz Obama. Ale my nie mamy Obamy. Mamy tylko Tuska. A Tusk wygląda na zmęczonego, choć demonstruje siłę spokoju. Realistycznie biorąc – a zawsze przecież może być inaczej, bo przyszłość nie da się zaprogramować ani przewidzieć – wyjście z obecnego przykrego dołka możliwe będzie dopiero po wyborach prezydenckich.

PS. Tymczasem u nas (i we Włoszech) szaleństwo krucyfiksowe. Pisałem już o tym w www.polityka.pl (nasza edycja online) i w najbliższym numerze, który ukaże się w nadchodzącą środę, więc tu tematu nie podejmuję.

XXXX
Dorota Szwarcman, Torlin, pfg – trochę jestem zdziwiony, że felieton ,,FrancoPolo” wydaje się ,,dziwny” czy ,,niezrozumiały”, ale dziękuję za całą dyskusję z tej okazji i odnotowują z pewną satysfakcją, że tym razem to chyba Sebastian wyraźniej dostrzegł moje intencje. Tez ostrych nie stawiam, zwracam uwagę na chaotyczność polskiej polityki zagranicznej, także w kwestii stosunków z USA, na jej przesadne ambicje – (Torlin – jakie tu Pan widzi moje ,,kompleksy”?!) i marnowanie skromnych środków. Argument o polityce wielu fortepianów może mieć zastosowanie w Londynie, nawet w Madrycie, ale w Warszawie jest nie tylko dość megalomański, lecz i zwyczajnie niewykonalny. A więc – tak ,,Janku” – uważam, że prawie wszystko trzeba postawić bilateralnie na Berlin. To Niemcy a nie megamegalomańska Francja jest największą potęgą Europy, nawet mimo dzisiejszych kłopotów z Oplem :). A i elektrownie chyba potrafi budować niegorzej (ale na tym się nie znam, może pfg ma rację, że tylko Francuzi). Teraz, po powstaniu rządu Merkel i Westerwellego koniunktura polsko-niemiecka jest jeszcze lepsza: tu w Berlinie proeuropejska, ostrożnie liberalna centroprawica i tutaj w Waszawie też. Ilona – nietrafiony i nieuprzejmy (złośliwie bym powiedział, że ,, typowo francuski” ten Pani wpis), ale odpowiem ze względu na meritum: felietonu nie piszę w Paryżu i nie dla Francuzów i nie po francusku, proszę sprawdzić, jak pisze prasa anglosaska czy polska o CLS: ,,Mister L-S”, a u nas zwyczajnie, jak o wszystkich innych, ,,L-S”.