Ludzie na murze

Nie ma się co ścigać z wyobraźnią masową. Ludzie na murze berlińskim to obrazy nieśmiertelne. Nie przebiją ich nasze wybory 4 czerwca, ani victoria Mazowieckiegow Sejmie (a tym bardziej jego chwilowe zasłabnięcie na trybunie zneutralizowane żartem o stanie polskiej gospodarki). Tylko obrazy z czasów pierwszej Solidarności – Wałęsa na bramie Stoczni tonącej w kwiatach i udekorowanej portretem JPII czy wolny ,,sejm” Solidarności w hali Olivii jesienią 1981 – mają podobną siłę.

I jeszcze Havel na balkonie w Pradze, a pod nim morze głów. W tym kontekście trzeba docenić gesty Niemców, takie jak zaproszenie Lecha Wałęsy do ponownego ,,obalenia muru” w dzisiejszą okrągłą rocznicę. Oznacza ono bowiem, że Niemcy ze swej strony nie chcą narzucać swej, jak to się teraz modnie mówi, ,,narracji” o upadku bloku radzieckiego Polakom czy komukolwiek innemu. To chyba najmądrzejsza ,,polityka historyczna”.     

Jednak to sceny praskie jakoś bardziej zapamiętałem niż berlińskie. Może ze względu na sympatię do czeskiej opozycji i bohemy, której Havel był liderem, może ze względu na poczucie wspólnej sprawy (mówię przede wszystkim o kontaktach KOR z Kartą 77) i podobnego stylu życia i myślenia. No i z powodu długu moralnego, jaki Polacy nigdy nie mieli wobec Niemców, a mieli wobec Czechów po interwencji 1968 depczącej marzenie o ,,socjalizmie z ludzką twarzą” (bo przecież całkowity demontaż tamego systemu wydawał się wielu snem wariata, a i nie wszyscy w opozycji sobie tego życzyli).

Jednak wygrał ,,wariat”, to znaczy najmniej prawdopodobny scenariusz dalszego biegu wypadków. Cieszyłem się z radości Niemców, nie odczuwając żadnego większego niepokoju przeczuwanym zjednoczeniem obu państw niemieckich. Ale i w Polsce i poza nią nie brakowało wtedy ludzi, którzy ludźmi na murze byli dość przerażeni. W Anglii i Francji, a i w ,,republice bońskiej”, odezwały się ponure wspomnienia lat potęgi i ekspansji III Rzeszy. Emocje są często paliwem polityki. Pokrywa się je racjonalnym językiem, że stabilizacja jest wartością bezcenną, co skąinąd zwykle odpowiada prawdzie, przynajmniej z perspektywy ludzi władzy, bo przecież mają obowiązek chronić swe państwa i obywateli przed chaosem.

Płonne były te lęki i obawy. Cud nie cud, sterowności ani nasza część Europy, ani Niemcy nie utraciły. A dziś można śmiało ogłosić sukces w tym sensie, że z obu stron Bramy Brandenburskiej kwitnie normalne życie – normalne, znaczy że nie pozbawione problemów – a Polacy i Niemcy wyzwalają się z mentalnej niewoli stereotypów na własny temat. Zniknięcie żelaznej kurtyny, scalenie Niemiec, otwarcie Europy na wschód, przede wszystkim ku Polsce, a dzięki temu otwarcie szansy głębszej, nie tylko symboliczno-obrazkowej integracji kontynentu – to była transakcja wiązana, choć widać to dopiero po latach. Niech więc ludzie na murach trwają w życzliwej pamięci Europy.

XXXX
Janek i inni – ależ jaka to gra na wielu fortepianach? Mamy po prostu wspólnie z Francją jeden, może dwa problemy – dopłaty rolnicze i ideę ,,armii UE” (a ze swej strony jeszcze problem atomowy), to wystarczy na normalne bilateralne kontakty i układy, ale po co do tego dorabiać megalomanię? pfg – Paweł, czy ja gdzieś piszę, żeby Polska została klientem Niemiec? Życzę jej, by została pierwszym partnerem w ,,nowej” Unii. Uważam, że bliższa koszula ciału i nasze kluczowe interesy gospodarcze, polityczne i społeczne łączą się z Niemcami, więc zamiast się rozpraszać, powinniśmy z tego wyciągać wnioski na długą metę (ale oczywiście nie kosztem idei europejskiej). Klient czy wasal to język z minionej epoki, nigdy go nie używam. Andrzej, Jurek z Pogodna (i Józef – dzięki) – nigdy też nie zachwycałem się posłem Ziobrą (obaj mieszkamy w Krakowie, od lat jako dziennikarz obserwowa krytycznie rozwój jego kariery; tylko w traumie po aferze Rywina, kiedy powstała komisja, mogłem się łudzić, że coś zmienia się na lepsze i Ziobro wyrasta z politycznych krótkich majtek – taki był zresztą nastrój w moim politycznym środowisku, które w części faktycznie widziały (teraz wiemy, że mylnie) panaceum na ten Rywinowy kryzys w koalicji centroprawicy. Co do mediów i w ogóle roli dziennikarzy, kto czyta ten blog, łatwo znajdzie nie jedną uwagę krytyczną na ten temat, ale fakt decydujący jest taki, że to jednak my, wyborcy, gotujemy sobie ten los i nie ma co przerzucać odpowiedzialności na ,,stan dziennikarski”. To łatwizna zwlaniająca z myślenia.

PS. Temat strasburskiej wojny o krucyfiks nie schodzi z wokandy, więc ostatecznie odniosę się do niego na blogu w nadchodzących dniach, bo tu akurat blog okazuje się najbardziej ,,mobilny”.