Wiwat król!

Na prezydenta zawsze można liczyć. Tym razem mam na myśli Kaczyńskiego, nie Wałęsę. Lubię święto trzeciomajowe. Bardzo przeżywałem przed laty, kiedy w Przemyślu jako działacz Solidarności miałem przemówić z tej okazji do tłumu ludzi na Rynku – to było w 1981 roku, pierwszy raz i chyba ostatni w PRL. Unikaliśmy tonu konfrontacji z ówczesną władzą, choć o ile pamiętam aluzji antyreżimowych nie brakowało. Najważniejsza była jednak wyjątkowa atmosfera tego zgromadzenia, radosna, pełna nadziei. Kolejarska orkiestra zagrała, ludzie, o dziwo, pamiętali trzeciomajowe śpiewy.

Dziś, 28 lat od tamtego wskrzeszonego na chwilę 3 maja, prezydent Kaczyński wywołał swą mową inne emocje i refleksje: raczej przygnębienia i smutku, że znów okazał się czynnikiem podziału, choć chce, by Polacy widzieli w nim symbol rzeczpospolitej jako dobra wspólnego, ponad podziałami dnia powszedniego.

Nie ma takiej siły, która by od takiej dzielącej i jątrzącej retoryki odwiodła choć na kilka godzin, kiedy staje wraz z premierem, ministrami, generalicją. Ale cóż, jesteśmy już w środku kampanii wyborczej i do europarlamentu, i prezydenckiej: Lech Kaczyński służy w swoim odczuciu Polsce, ale szczególnie służy partii swojego brata i jej poplecznikom. I tak będzie aż do wyborów w tym i przyszłym roku, czyli bez przerwy. 

Ciekawe, co prezydent sądzi o tym, że (słusznie) chwalona przez niego dziś konstytucja majowa była dziełem ówczesnych ,,salonów”, wykształciuchów, w tym także, a może zwłaszcza masonów. Ta elita Polski stanisławowskiej czerpała natchnienie z dzieła i idei oświeceniowych, tak teraz lekceważonych przez naszych współczesnych jajogłowych Sarmatów. Biskup Krasicki czy ksiądz Kołłątaj raczej by nie słuchali Radia Maryja, tylko czytaliby turowiczowski Tygodnik Powszechny.

Król Stanisław spisał się wtedy, w ogniu walk o kształt refrom i uratowanie państwa, tak sobie. Ale i obecny nasz prezydent nie może być pewien, jak zapamięta go historia: czy lepiej niż wąsacza Wałęsę? Nawet jeśli w tych dniach Wałęsa jest naprawdę ,,lame duck” i to z własnej winy. Diabeł kusi przede wszystkim przywódców.