Skąd Polacy wracali

Wracam z ukochanej Ziemi Suwalskiej, spod naszego bieguna zimna, gdzie witaliśmy nowy rok. Schengen działa: pojechaliśmy wertepami z Polski do Liwy, mijając opuszczoną strażnicę litewską. Schengen działa i w tym sensie, że Polak zawsze potrafi. W strategicznym punkcie stał miejscowy gospodarz, informował, jaką trasę na Litwę wybrać, gdzie się zatrzymać na Litwie na kawę i sprzedawał chętnym lity.

W ośrodku Viktorija siedziała młodzież, popijała piwo i gadała po litewsku. To pokolenie, dla którego Schengen jest tak samo oczywiste jak to, że mogą swobodnie mówić własnym językiem. Nikt ich nie uzna za stracone pokolenie, które wymachuje szabelką pod nosem niedźwiedziowi sowietyzacji. Nie ma nawet 20 lat od czasu, jak czołgi radzieckie szturmowały wieżę TV w Wilnie.

W młodych Litwinach kelnerach ani śladu niechęci do Polaków. Obsługują nas grzecznie, wtrącają słowa po polsku. Może kiedyś jakaś wyjątkowa wersja ,,narodu europejskiego” jednak powstanie – (normalnie w to wątpię, ale spontaniczne reakcje na zniesienie granic dały mi do myślenia). Rozmawialiśmy o tym w drodze powrotnej na Mazowsze w gronie 40-50 latków. Ktoś zażartował: jak to dobrze, że nasze dzieci już dorosłe i nie przydzie im do głoy zamanifestować dorosłości lub buntu pokoleniowego ucieczką z domu. – A miałaby dokąd! Na przykład autokarem do Lizbony.

Żarty żartami, ale nowy rok czas zacząć. Za życzenia od Państwa dziękuję, za niektóre wpisy także. Uważam mord na Bhutto za jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych minionego roku międzynarodowego. Myślę, że istotę wpisów Boboli dobrze wyczuli i Piotr z sąsiedztwa, i Jaruta, i Teresa Stachurska; nawet jeśli Bobola ,,robi sobie z nas jaja”, to podzielam oburzenie Piotra. Wyrządza bowiem podwójną szkodę: wielu ludzi może uznać Bobolę za kwintesencję polskiego katolicyzmu, a ten z samych Boboli się nie składa (i nigdy się nie składał, patrz choćby Zakład w Laskach pod Warszawą), a nie tylko jakiegoś przewidywalnego do bólu ideologicznego harcownika. Co nie znaczy, że mam za złe np. Jacobsky’emu, że się na Bobolę nabiera.

Uważam również, że to ciekawe dla diagnozy stanu umysłowego polskiego inteligenta, że ci, którzy dziś biją w tarabany, jak Sławomir Sierakowski i Bronisław Wildstein tak chętnie zgadzają, iż czego jak czego, ale tego, że wielkim ideologiem był Jarosław Kaczyński odmówić mu nie można. Może i nie, ale – jak regularni moi czytelnicy wiedzą – nie cenię ideologów. Cenię pisarzy politycznych pokroju Orwella czy Mieroszewskiego. Wielki pisarz potrafi przyznać się do błędu, a nawet postawić błędną diagnozę, ale tak inspirującą, że w ogniu debaty wykuwa się prawda. Byłem przez lata prenumeratorem Le Monde Diplomatique. Nigdy więcej: oto przykład publicystyki skrajnie zideologizowanej, której fakty są potrzebne jako budulec do walki na śmierć i życie z tymi ideami, które LMD uważa za wrogie. W pewnym stopniu ideałem na współczesnym rynku jest za to dla mnie brytyjski miesięcznik PROSPECT, a w latach 70 i 80 był miesięcznik ENCOUNTER. Poproszę złotą rybkę, by w Polsce na pismo tego rodzaju i poziomu wyrósł z czasem dodatek EUROPA do Dziennika.pl