Quo vadis, Pakistan

0ben450.jpg

Benazir Bhutto (1953-2007). Fot. Anwar Hussein Wenn / BEW

Mało jest tak odrażających zbrodni, jak mord polityczny na kobiecie. Jakiś fanatyk zabił najpierw ją, potem siebie i jeszcze kilkadziesiąt osób w Rawalpindi. Już po pierwszym zamachu w październiku prawie wszyscy pomyśleli, że śmierć Benazir Bhutto to tylko kwestia czasu. Nieszczęsny kraj, nieszczęsny rejon świata. Fatalne wieści przed Nowym Rokiem.

Śmierć mojej niemal rówieśnicy porusza mnie przede wszystkim po ludzku. Musiała być dzielna, żeby przeżyć wszystkie dramaty i zachować nadal wielkie szanse na wygraną w wyborach wyznaczonych na styczeń (wątpię, by się odbyły – raczej stan wojenny). Nie mam w Krakowie dość danych, by spekulować z sensem czy to ludzie Muszaraffa, czy islamiści z takiej czy innej frakcji stoją za tym mordem. Kto traci – jest dla mnie jednak całkiem jasne. Ci, którzy liczyli na rządy Bhutto w porozumieniu z prezydentem Muszaraffem. Słowem: na prozachodnią stabilizację, która pozwoli zabrać się za talibów na pograniczu pakistańsko-afgańskim. Co ułatwiłoby też wykonywanie misji polskiemu wojsku w Afganistanie. Teraz te wszystkie nadzieje są w gruzach.

Najgorsze dla obserwatora takiego jak ja, który nie ma żadnego osobistego interesu w takim czy innym obrocie spraw w Pakistanie, jest świadomość, w jakim żyjemy świecie. Oto państwo, które nielegalnie doszło do broni atomowej, które nie potrafi ułożyć sobie na trwałe stosunków z Indiami, państwo, które żyje od kryzysu do kryzysu, od dyktatury do dyktatury, od renesansu nadziei, że będzie normalnie, do kolejnego fiaska tych nadziei, państwo, gdzie rywal polityczny ojca pani Bhutto doprowadził do jego powieszenia – taki właśnie Pakistan jest kluczowym sprzymierzeńcem Zachodu w tej części Azji. To przecież żałosna porażka polityki zachodniej.

Owszem, pani Bhutto była dwa razy premierem i to jest wielki wkład demokracji pakistańskiej do kultury muzułmańskiej, ale to zarazem muzułmanie ją zamordowali we własnej ojczyźnie. A Bhutto inaczej niż niektórzy inni liderzy kierowała partią prawdziwie ludową, mniej klanowo-elitarną jak partie konkurentów. Bhutto była twarzą demokracji, tak, populistycznej, lecz dającej szanse na inny Pakistan niż ten, który oglądaliśmy w dziennikach TV ostatnimi laty.

A może nie powinnna była tak igrać z życiem i losem krajem? Co to za instynkt popychał ją z wiecu na wiec? Czy tylko instynkt prawdziwego trybuna ludowego w spódnicy, czy może jakiś ponury instynkt śmierci? Zagadki psychologii polityki. Jedno, co się przy tej tragicznej okazji zmieniło, to przetasowanie ramówek mediów informacyjnych. Polityka pokazała swą prawdziwą twarz: to nie jest śmierć wirtualna, to nie jest wirtualny świat, o którym można beztrosko szczebiotać między reklamami. To krew, pot i łzy – prawdziwe życie 99 proc. ludzkości.