Dostaną baty

Wybory to w demokracji sprawa poważna. To nie farsa wyborcza jak w PRL, gdy skład Sejmu i rządu ustalano z góry w „białym domu” w Warszawie. Jeśli tak, to trzeba mówić bez ogródek: to przez Hołownię i Kamysza „ZjeP” utrzyma władzę. Bardziej im zależy na fotelach w Sejmie niż na pokonaniu Kaczyńskiego. Kazimierz Orłoś napisał w „GW”, że jeśli nie przetasują priorytetów, to „odium przegranej spadnie na głowy tych dwóch panów i ich partii”.

Orłoś jest pisarzem, a nie politykiem, zabiera głos jako obywatel. Nie podpowiada, jak ułożyć wspólną listę, nie wdaje się w detale i technikalia, bo to domena liderów partyjnych. Wyraża po prostu niepokój o przyszłość Polski. Bo nie da się inaczej przywrócić słowom „prawo” i „sprawiedliwość” właściwego sensu – opisanego w naszej konstytucji, łamanej lub obchodzonej pod rządami ZjePu – jak tylko drogą wygranej w uczciwych wyborach. A wspólna lista może w tym pomóc.

Będzie to mozół jak we wszystkich wyborach po dojściu PiS do władzy. Ale nie ma ucieczki od tej ciężkiej roboty, jeśli naprawdę chce się innej Polski, innej normalności, niż obecna. Tak, wielu Polaków nie interesuje to, co zaprząta umysły szczerych demokratów. A jednak ich liderów musi interesować, co się stanie w Polsce, gdy ZjeP utrzyma władzę na kolejną kadencję. To jest ich obowiązek i z tego będą rozliczeni przez wyborców i zorganizowaną opinię publiczną, póki jeszcze istnieje i póki wybory nie staną się znowu farsą, czyli dostarczaniem łże-legitymizacji wciąż jednej i tej samej sitwie partyjno-biznesowej.

W PRL frekwencja wyborcza podawana oficjalnie sięgała 80-90 proc. W rzeczywistości była podkręcana, by się zgadzała z propagandową tezą, że „naród z partią, a partia z narodem”. Różne były powody, dla których obywatele brali udział w tym politycznym jarmarku: konformizm, strach przed podpadnięciem władzy, głupota i ignorancja, naiwna wiara, że „partia kieruje, rząd rządzi, a ludziom żyje się lepiej”.

Obecny przekaz ZjePu wmawia ludziom to samo i podobnymi metodami. W rządowych mediach nie ma afer z udziałem ludzi obecnej władzy, są tylko afery przypisywane jej przeciwnikom. Po ośmiu latach takiej dezinformacji obywatel odcięty od innych przekazów i z góry je odrzucający uwierzy we wszystko.

Hołownia i Kosiniak-Kamysz nie mówią językiem PiS-u. Punktują obecną władzę podobnie, jak Platforma i Lewica. Rzecz w tym, że tracą wiarygodność, gdy mimo to nie chcą wspólnej listy. Był taki muzyk antysystemowy, który jak wszedł do polityki, szybko schował antysystemowe pazury, a dziś nosi Kaczyńskiemu teczkę. Skończyło się to rozpadem jego grupy w Sejmie i zjazdem poparcia na poziom jednocyfrowy. Gdy Tusk ostrzega, że symetryzm po stronie demokratycznej grozi jego orędownikom, że dostaną baty, to właśnie to ma na myśli. Za notoryczne lekceważenie słusznych oczekiwań elektoratu musi przyjść kara. Co to za sukces wejść do Sejmu, ale nie zdobyć większości pozwalającej zacząć naprawę państwa i prawa?