Nie czas przekuwać miecze na lemiesze

Skrajna prawica spotyka się w Unii Europejskiej z radykalną lewicą. W Berlinie w sobotę 25 lutego ich sympatycy demonstrowali przed Bramą Brandenburską przeciwko pomocy militarnej Niemiec i Zachodu dla walki obronnej Ukrainy. W internecie trwa zbiórka podpisów pod apelem w tej sprawie. Na demonstrację przyszło kilkanaście tysięcy osób, pod apelem podpisało się już blisko 700 tys. Nie są to liczby porażające, jednak nie są też marginalne.

To forpoczta sporej części niemieckiego społeczeństwa, w którym widać głębokie pęknięcie. Według sondaży aż 39 proc. solidaryzuje się z apelem, prawie tyle samo, 38 proc., by się pod nim nie podpisało. Jeszcze bardziej mogą niepokoić inne wyniki: 64 proc. nie wierzy, że dostawy broni pozwolą Ukrainie wygrać z rosyjskim agresorem, 56 proc. obawia się wciągnięcia Niemiec w wojnę (dane za artykułem Michała Kokota w „GW”).

Czy ten wspólny front radykalnej lewicy ze skrajną prawicą skupioną w AfD uwiera lewicowym organizatorkom demonstracji? Przecież przerwanie zachodniej pomocy dla walczącej Ukrainy oznacza porzucenie jej na pastwę zbrodniczego agresora? Nie przeszkadza. Jedna z nich, Sandra Maishberger, powtarza w mediach, że to nie dramat, tylko starcie oligarchicznego kapitalizmu rosyjskiego z oligarchicznym kapitalizmem ukraińskim, Ukraina to forpoczta USA, które w zamian za pomoc gwarantują amerykańskim producentom broni kontrakty zbrojeniowe.

To może brzmieć dobrze w uszach części lewicy, ale rozmywa obraz wojny. Jej twarzami są niewinne ofiary. A tych nie zobaczymy w abstrakcyjnych formułach ideologicznych. Polska lewica na tym tle wyróżnia się unikaniem takich sloganów.

Inna liderka radykalnej lewicy, Sahra Wagenknecht, uważa, że AfD to przede wszystkim partia ludzi pracy, więc lewica broniąca ludzi pracy nie ma problemu z obecnością skrajnej prawicy na protestach antywojennych. Co na to rząd kanclerza Scholza? Współtworzą go socjaldemokraci, zieloni i liberałowie, czyli centrolewica. Chadecja jest dziś w opozycji.

W Niemczech hasła antykapitalistyczne, antymilitarystyczne i pacyfistyczne są od dziesięcioleci obecne w dyskusjach politycznych. Teraz jednak toczy się największy w powojennej historii Europy konflikt zbrojny. Propaganda rosyjska przedstawia go podobnie jak radykalna lewica: jako napaść Zachodu na Rosję prowadzoną rękami ukraińskich nacjonalistów ze wsparciem NATO.

Rząd niemiecki odrzuca ten przekaz. Wicekanclerz z Zielonych Robert Habeck nazwał rzecz po imieniu: kto by nie chciał pokoju? Ale skrajna lewica chce wmówić społeczeństwu, że pokój to zgoda na to, co imperialistyczny dyktator chce wymusić na Europie. Lider opozycyjnej centroprawicy CDU Friedrich Merz ze swej strony wskazuje, że prawdziwy manifest na rzecz pokoju to rezolucja ONZ wzywająca Rosję do wycofania jej wojska z Ukrainy. To, co Wagenknecht i Maischbeger przedstawiają społeczeństwu jako zabiegi o pokój w Ukrainie, to w istocie wezwanie do kapitulacji przed armią Putina, oderwane od rzeczywistości.

Zgoda. Pacyfizm w wydaniu niemieckich aktywistek radykalnej lewicy jest de facto antyukraiński, a tym samym staje po stronie rosyjskiego agresora. Przypomina w tym „plan pokojowy” wysunięty przez Chiny, które usiłują być rozjemcą między Rosją a Ukrainą, a jednocześnie montują z Putinem antywolnościowy alians przeciwko Zachodowi i pertraktują z Putinem o dostawach chińskiego sprzętu wojennego.

Polska pod władzą PiS opowiedziała się bez dwóch zdań po stronie zachodniej pomocy dla walczącej Ukrainy i wnosi w tę pomoc znaczący wkład. Z drugiej strony PiS gardłował o jak najsurowsze sankcje na Rosję, a aż do lutego tego roku płacił Rosji miliardy za ropę importowaną gazociągiem Przyjaźń, wykorzystując brak porozumienia w tej sprawie wśród szefów państw członkowskich UE. Tak czy owak, włączenie się obozu Kaczyńskiego w pomoc dla Ukrainy wyciągnęło Polskę pod jego rządami z postępującej izolacji w UE. PiS odkleił się w sprawie Ukrainy od Orbána, który stał się podwójnym problemem dla Unii. Z powodu naruszeń praworządności na Węgrzech pod jego rządami i z powodu odmowy pełnej solidarności z napadniętą Ukrainą. Jest jedynym dziś liderem w UE, który wysyła swego ministra spraw zagranicznych na rozmowy do Moskwy. Oświadczył, że Rosja nie jest zagrożeniem ani dla Węgier, ani dla Europy.

Wiceszefowa Komisji Europejskiej Věra Jourová – która dobrze pamięta, że Orbán domagał się usunięcia jej ze stanowiska, gdy powiedziała, że węgierska demokracja jest chora – powiedziała podczas dyskusji z nowym prezydentem Czech, że Unia musi bardziej stanowczo reagować na stanowisko Węgier wobec Rosji i jej wojny w Ukrainie. Prezydent Pavel zaś zauważył, że to stanowisko każe się zastanowić nad sensem uczestnictwa Czech w forum wyszehradzkim.

Mamy więc w Unii szereg pęknięć wywołanych agresją Rosji na Ukrainę. Siły prorosyjskie są aktywne nie tylko w Niemczech, ale też w Austrii, Francji, Belgii, Bułgarii, Słowacji, w samej Polsce. Te pęknięcia mają różne powody i wyrażają różne interesy. Nie służą jednak sprawie pokoju, tylko utrudniają jego nadejście, na które wszyscy czekamy z niepokojem. Póki trwa wojna w Ukrainie, nie czas przekuwać miecze na lemiesze.