Marsz, marsz, Polonia

Niedługo przed katastrofą Polski międzywojennej rządząca sanacja zerkała przychylnie w stronę ówczesnej faszystowskiej skrajnej prawicy, rodzimej i europejskiej. Dziś skrajna prawica w Unii Europejskiej brata się w nadziei, że na hasłach narodowych dojdzie do władzy we Francji, Niemczech, Hiszpanii i Polsce, a wtedy zlikwiduje albo przerobi na antyliberalne kopyto tę najpotężniejszą ponadnarodową organizację.

Osobisty udział Kaczyńskiego i wierchuszki pisowskiej w poniedziałkowym marszu nacjonalistów w Warszawie jest zaproszeniem skrajnej prawicy do współpracy w dążeniu do odsunięcia obecnej koalicji rządzącej. Wiadomo, że PiS-owi przydałoby się wsparcie skrajnej prawicy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, ale czy skrajnej prawicy opłacałby się jakiś sojusz z partią Kaczyńskiego? Przecież dla nich PiS to socjaliści i etatyści, a nie hardcore wolnorynkowy i państwo minimum. Są jednak na skrajnej prawicy ludzie tacy jak Bosak czy Mentzen, którzy taktycznie nie mówią „nie” Kaczyńskiemu, a w przyszłorocznej drugiej turze wyborów mogliby poprzeć kandydata PiS. To oni dyktowaliby Kaczyńskiemu warunki, a nie odwrotnie.

Dlatego marszu nacjonalistów koalicja nie powinna lekceważyć jako sygnału, że Kaczyński sonduje skrajną prawicę na okoliczność współpracy przeciwko obozowi Tuska. Nie wierzę, by mogła ona się trwale zmaterializować, ale w perspektywie krótkiej, czyli półrocznej z okładem, jest do wyobrażenia. Jedność jest wykluczona, ale przerzucenie kilku procent głosów np. na Czarnka, polskiego odpowiednika Trumpa, można sobie wyobrazić.

Marszami wyborów się nie wygrywa, ale zbiera się punkty wizerunkowe. Marsz nacjonalistów był dziesięć razy mniejszy niż zeszłoroczne marsze demokratów, czyli pokazywał prawdę: nacjonaliści spod znaku petard stadionowych to ułamek społeczeństwa. Z chuliganerią nawet pisowcy nie lubią się spoufalać, ale z tymi, którzy stoją za plecami kibolskiej młodzieży, kto wie? Już raz takie próby były podjęte z Bąkiewiczem. Bojówki się przydają do siania strachu i zniechęcenia w społeczeństwie. I o to w takich marszach chodzi.

Patrioci by się wstydzili robić i mówić rzeczy, które zniesmaczają i płoszą współrodaków, a w innych krajach szkodzą wizerunkowi Polski. Nacjonaliści wprost przeciwnie: czerpią z takich pokazów perwersyjną satysfakcję: im gorzej nas widzą i piszą, tym lepiej. Mocą nie są marsze, tylko zdolność do uzyskania w wolnych wyborach społecznego mandatu na rządzenie. Skrajna prawica jak dotąd nigdy takiego mandatu nie zdobyła. Tę zasadniczą niesprawność polityczną pokrywa buńczucznym zachowaniem.

Kaczyński liczy, że przechytrzy i przekupi skrajną prawicę, jak uczynił to z poprzednimi przystawkami do swego obozu. Tym razem może się przeliczyć, bo choć polska „altprawica” nie ma siły i poparcia typu pospolitego ruszenia MAGA trumpistów, to grupa Bosaka może okazać się bardziej „przysiadalna” politycznie niż PiS dla jakiejś części niezdecydowanych polityków czy wyborców. Na przykład ugrupowania Dudy i Mastalerka.

Marsze patriotyczne jednoczą ludzi ponad różnicami poglądów na politykę, Kościół, edukację czy wolny rynek. I to jest prawdziwa „moc”. Marsze nacjonalistyczne nie są w stanie jednoczyć społeczeństwa, bo chodzi w nich wyłącznie o to, by je dzielić na sort „patriotyczny” i „antypolski”. Gdy Kaczyński twierdzi, że chce zjednoczenia obozu patriotycznego, to podwójnie bałamuci. Chce konsolidacji swej partii i elektoratu, a nie narodu, przed wyborami prezydenckimi. Chce zamienić skrajną prawicę w kolejną przystawkę. Tylko w jednym jest szczery: chce wrócić do władzy z pomocą trumpistów krajowych i amerykańskich.