Rafał czy Radek?

Czy pan chce być prezydentem? – zapytał Rafała Trzaskowskiego uczestnik spotkania z nim w Krakowie. No właśnie, niby wszyscy wiemy, że chce, ale niektórzy mogą mieć wątpliwości, bo początkowo Trzaskowski dawał do zrozumienia, że kocha być prezydentem Warszawy. Ale „czasy się zmieniły”, jak ogłosił Radosław Sikorski, który na pewno chce być prezydentem i apeluje w liście do członków Koalicji Obywatelskiej o poparcie.

W tej sytuacji Donald Tusk zgodził się na elektroniczne prawybory w KO. Co więcej, zachęcił wszystkich obywateli do udziału w plebiscycie: Rafał czy Radek? Zmierzamy do sytuacji arcydemokratycznej: kandydata na prezydenta z ramienia KO wskaże nie lider partii, lecz jej aktywni członkowie i aktywne członkinie.

Tusk w ten sposób chce rozstrzygnąć dylemat, jaki powstał, gdy Sikorski uniósł prezydencką przyłbicę. Postawił na zbiorową mądrość koleżanek i kolegów partyjnych. Ubezpieczył się przed ewentualnymi zarzutami, że wskazał na złego kandydata. Mogłyby się pojawić, gdyby wskazany przez niego kandydat jednak przegrał jakimś fatalnym zbiegiem okoliczności. A tak będzie mógł na krytykę odpowiedzieć, że tak chciała partia. Odpowiedzialność polityczna by się wtedy rozmyła.

Jeśli jednak zgadzamy się, że wybory prezydenckie są tym razem nie tylko demokratyczną liturgią, ale też szansą na domknięcie procesu przejmowania władzy w państwie przez koalicję 15 października, to obóz demokratyczny powinien zrobić wszystko, by jego kandydat wygrał, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej turze.

Szansę na zwycięstwo ma tylko kandydat KO. Inni kandydaci mogą jedynie przetestować swoje ambicje i poparcie dla formacji, które reprezentują. Tym kierują się Hołownia, Mentzen i ktokolwiek, kto jeszcze chce być prezydentem. Żaden z nich prezydentem nie zostanie, choćby chciał najszczerzej. Po stronie opozycji realnym rywalem i najmocniejszym pretendentem będzie tylko kandydat wystawiony przez PiS. Tego namaści wierchuszka partii Kaczyńskiego za jego zgodą. To rozwiązanie mniej demokratyczne niż prawybory w KO. A zarazem obarczone mniejszym ryzykiem.

Ryzyko dotyczy przede wszystkim momentu, kiedy przegrani Hołownia i ewentualny kandydat/kandydatka parlamentarnej Lewicy będą musieli poprosić wyborców o poparcie dla kandydata KO, a więc ich partnera w koalicji. Zawsze istnieje opcja, że z jakichś powodów nie poproszą, a wtedy druga tura byłaby rzeczywiście armagedonem, finalnym starciem KO z PiS. Rafał Trzaskowski już takie starcie zaliczył. Przegrał z Dudą po zaciętej, acz nierównej walce, ale nie skapitulował. Wygrał prezydenturę Warszawy, ponownie stanął do walki o prezydenturę Polski. To oznacza, że ma charakter.

Sikorskiemu też nie można zarzucić miękkości. Co ważne, spora część elektoratu PiS, a nawet skrajnej prawicy „konfederackiej”, nie wyklucza, że zagłosowałaby na niego chętniej niż na Trzaskowskiego, jeśli w ogóle. Rafał ma większe poparcie niż Radosław wśród kobiet i w młodym elektoracie. To dzięki nim wybory 15 października wygrali demokraci. Ale „czasy się zmieniły” i dziś nie ma pewności, czy ten scenariusz by się powtórzył w maju przyszłego roku.

Tym bardziej że zaszła też zmiana w USA, a będzie ona miała wpływ na politykę polską. Rafał i Radek wraz z naszym Donaldem mogą sobie z Trumpem radzić lepiej niż którykolwiek z potencjalnych prezydenckich kandydatów pisowskich. To naturalnie ma znaczenie dla ludzi politycznie wyrobionych i nie będzie decydowało o wyniku wyborów prezydenckich w Polsce. Półżartem mówiąc, problemu „Rafał czy Radek” by nie było, gdyby w Polsce kandydat na prezydenta mógł od razu wskazać, kogo by widział jako wiceprezydenta. Bo team prezydencki Trzaskowski/Sikorski od razu załatwiłby sprawę.