Morawiecki na prezydenta?

Morawiecki chętnie by się bił z Tuskiem o prezydenturę. Tyle że obaj kandydatami nie są. Deklaracja gotowości padła w wywiadzie byłego premiera dla „Super Expressu”. Czytam ją jako sondowanie reakcji i na razie nic więcej.

Co innego inny wywiad, tym razem dla proorbanowskiego tygodnika węgierskiego. Morawiecki nazywa w nim Brukselę zagrożeniem demokracji w Europie. Tusk natychmiast zareplikował, że polityków tego typu zalicza się do pożytecznych idiotów.

I słusznie, bo grozić w Budapeszcie Brukselą to woda na młyn propagandy Orbána i Putina. Grozić Brukselą, a milczeć o zagrożeniu rosyjskim, to linia antyunijnej skrajnej prawicy. Morawiecki z Dudą w 20. rocznicę naszego wstąpienia do UE wychwalali korzyści z tego tytułu. W Budapeszcie tenże Morawiecki straszy Unią.

Która narracja jest szczera? Żadna, bo PiS tak naprawdę boi się integracji europejskiej, której owoce rocznicowo wychwala. Nie chce euro, nie chce Unii innej, jak tylko sfery wolnego rynku i przepływu kapitału. Zwalcza integrację pod hasłem obrony suwerenności. Owszem, póki elita PiS zarabia porządne euro w Brukseli, a pisowska nomenklatura ciągnie ze wspólnego rynku zyski, pisowcy w polityce krajowej trochę się miarkują w seansach eurofobii, ale w eurofobicznym i proputinowskim Budapeszcie już można sobie pofolgować. Tak jak Morawiecki.

Morawiecki na prezydenta to spekulacja, balon próbny, a może pokorna prośba do Kaczyńskiego, aby nie wystawiał do rywalizacji o prezydenturę p. Bocheńskiego, aktualnie na „listach śmierci” do europarlamentu, tylko potrójnego premiera.

Obaj w moim odczuciu są osobowościowo podobni, Morawiecki ma większe doświadczenie. Nie na tyle wielkie, by mógł nawiązać walkę z Tuskiem, który – jak wiadomo – „może, ale nie musi”, przynajmniej na razie, chyba że zdarzy się coś bardzo niedobrego, np. złe wyniki w eurowyborach 9 czerwca. Na to liczą eurofoby.