Majowa trzydniówka

Z trzech świąt majowych jako obywatel cieszę się umiarkowanie. Święto Pracy dla mnie uległo anihilacji w PRL. Państwo ówczesne zaganiało ludzi na pierwszomajowe pochody i sprawdzało, kto się absentował. W moim liceum świętowaliśmy na odwal, pod przymusem, próbując jak najszybciej dać drapaka.

Ale to nic w porównaniu z miażdżeniem co kilka lat przez milicję i wojsko protestów ludzi pracy w państwie rzekomo robotniczo-chłopskim. W rzeczywistości rządziła w nim partyjna nomenklatura. Tylko w stanie wojennym obchody były prawdziwe. Te nieoficjalne rozpędzane pałkami i strumieniami wody z milicyjnych polewaczek. Były prawdziwe, bo wyrażały solidarność z ofiarami przemocy, która deptała prawa pracownicze i swobody obywatelskie.

Dzień Flagi narodowej wprowadzono na wniosek posła Edwarda Płonki (PO) ustawą w 2004 r. Posłowi nie pomogło to zdobyć mandatu sejmowego rok później. Ale święto się utrzymało. Mnie kojarzy się z USA, gdzie flagi narodowe eksponowane są niemal wszędzie przez cały rok. Jest w tym jakaś domieszka ostentacji, od której niedaleko do nacjonalizmu, więc mam mieszane uczucia. W Polsce oburza mnie nadużywanie symboli narodowych, przede wszystkim właśnie flagi i hymnu do celów im uwłaczających. Na przykład na marszach i wiecach pod nienawistnymi hasłami.

W PRL flagi narodowe usuwano z budynków właśnie 2 maja, zaraz po Święcie Pracy, żeby przypadkiem nie wisiały jeszcze 3 maja, w święto wyklęte przez komunistów. Już tylko starsze pokolenie pamiętało o nim wówczas, ale strach przed spontanicznym obchodzeniem przedwojennego, „burżuazyjnego” Święta Trzeciego Maja kierował ówczesną władzą także w sferze symboli narodowych. Pierwszy Maja miał wyprzeć z pamięci społecznej Trzeci. Święto Konstytucji zniesiono kilka lat po zakończeniu II wojny pod pretekstem zmian w kalendarzu świąt państwowych.

Nie do końca się to udało, bo już w latach 70. środowiska opozycji antyreżimowej wróciły do świętowania rocznicy uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja. Milicja i SB naturalnie rozpędzały te zgromadzenia i zatrzymywały uczestników, których karano grzywnami lub aresztem. Za co? Za obronę ciągłości historycznej tradycji narodowej. W PRL historia jakby zaczynała się 22 lipca 1944 r. Nie było 11 listopada 1918 ani 3 maja 1791.

Słuszne to zatem i sprawiedliwe, że w III RP możemy swobodnie i z własnej woli świętować i dzień flagi, i dzień konstytucji. Bez obaw przed represjami ze strony władzy politycznej. Byle godnie, a z tym różnie bywa. Symbole narodowe mają jednoczyć, a nie dzielić. Tak samo konstytucja, demokratycznie uchwalona, powinna być zwornikiem państwa i przedmiotem nauczania w szkołach średnich.

Święto Trzeciego Maja zajmuje miejsce szczególne. Także pod względem formalnym. Tekst liczył 11 artykułów. Dziś lektor przeczyta całość w pół godziny. Na lekcjach historii czy wychowania obywatelskiego i w debacie publicznej nie wystarczy jednak sama celebracja. Trzeba też przypomnieć ku przestrodze, jaki był los tej konstytucji. Ta nasza duma narodowa de facto obowiązywała rok i została obalona rękami polskimi ze wsparciem wojsk rosyjskich.

Pogrzebał ją sam główny autor, „król Staś”, który zaledwie kilkanaście miesięcy po jej uchwaleniu zdradził ją, przystępując do konfederacji targowickiej, nielegalnej w świetle ustawy zasadniczej. Konstytucję obalono pod pretekstem odebrania wolności narodowi szlacheckiemu. Ta złota wolność – liberum veto – prowadziła państwo staropolskie prosto do niewoli.

Cztery lata po uchwaleniu konstytucji Rzeczpospolita zniknęła z politycznej mapy Europy. Próba modernizacji państwa zakończyła się katastrofą. Nie dlatego, że była zła, ale dlatego, że połączone siły wrogów wewnętrznych i zewnętrznych przeciwnych racjonalnej reformie ustroju politycznego, społecznego i gospodarczego, która naruszała ich interesy, okazały się potężniejsze niż obóz reform. Wyciągajmy wnioski z własnej historii. Świętujmy rozumnie to, co jest warte świętowania.