Z podniesioną przyłbicą

„Bitwa” o Kraków rozstrzygnięta na korzyść kandydata KO. Aleksander Miszalski ma szansę rządzić skutecznie, bo Koalicja Obywatelska ma samodzielną większość w radzie miasta, a wojewodą małopolskim jest ludowiec powołany na urząd przez premiera Tuska.

W drugiej turze wyborów samorządowych PiS nie zdołał wygrać w żadnym większym mieście. Zwycięstwo Miszalskiego w historycznej stolicy Polski to symbol układu sił politycznych w naszym kraju: Polską miejską rządzą demokraci, a wiejską i małomiejską – prawicowi populiści wspierani przez Kościół. W Sejmie obóz demokratyczny ma większość.

Za rok z okładem wybory prezydenckie powinny przypieczętować ten nowy układ sił, przynosząc zwycięstwo osobie zaproponowanej przez obóz demokratyczny. To pozwoli przyspieszyć żmudne dzieło przywracania w Polsce ładu ustrojowego opisanego w naszej konstytucji, czyli demokratycznego państwa prawa.

Rok dzielący nas od wyborów prezydenckich będzie trudny. PiS, który nie pogodził się z utratą władzy, nie przestanie rzucać kłód pod nogi obecnym rządzącym na każdym szczeblu. Zarówno w Warszawie, jak i Krakowie czy innych miastach. Polski wyjątek w Unii Europejskiej polega na tym, że prawicowi populiści utrzymują spore poparcie w elektoracie, ale nikt nie chce z nimi zawierać koalicji. Wygrywają statystycznie wybory, przegrywają politycznie. Nie mają sprawczości, chyba że w naginaniu państwa i prawa pod swoje interesy, jak się to działo za ich rządów.

Ponieważ przegrywali w wyborach samorządowych, ograniczali rolę samorządów, głodzili finansowo te, których nie kontrolowali, czyli większość miast. Miasta się obroniły, ale za cenę cięć. W Krakowie dług szacuje się na 10 mld. W 2023 r. zadłużenie miast wojewódzkich miało wzrosnąć o prawie 9 mld zł, w samym Krakowie o ponad 2 mld. Na obsługę długu miasto miało wydać w ubiegłym roku 390 mln.

Naturalnie nie we wszystkich miastach sytuacja jest tak samo napięta. Wynika to z samej natury samorządności. Ale konsekwencje są wszędzie podobne: spadek zaufania do władz samorządowych z jednej strony, a z drugiej rosnące roszczenia ze strony mieszkańców. Na tych napięciach opozycja robi politykę. Nie tylko pisowska, także lokalni pretendenci do władzy przedstawiający się jako bezpartyjni i niezależni.

W rzeczywistości nie wszyscy są bezpartyjni i niezależni od polityków, tylko ukrywają swoje polityczne afiliacje pod szyldem swoich komitetów z ich nazwiskiem w oficjalnej nazwie. W dużych miastach, gdzie ludzie się nie znają, może to być problemem, bo wyborcy nie zawsze mają czas i ochotę, by sprawdzać historię i tożsamość takich komitetów. Mogą głosować na kogoś, kto wcale nie jest kandydatem niezależnym. Dlatego zawsze głosuję na kandydatów wskazanych przez partie polityczne, do których mam zaufanie jako wyborca i obywatel.