Idole profesora Nowaka

Andrzej Nowak, konserwatywny historyk i rosjoznawca, obciążył odpowiedzialnością za klęskę PiS w wyborach Jarosława Kaczyńskiego i zasugerował wymianę pokoleniową w partii. To oczywiste nawet dla części aparatu pisowskiego, który jednak milczy i biernie obserwuje bieg wydarzeń.

Krytyka ze strony Nowaka nie zaskakuje, bo dotyczy powszechnie znanych faktów: PiS obrał błędną, konfrontacyjną strategię wyborczą, za co polityczną i osobistą odpowiedzialność ponosi Kaczyński. Ale zaskakuje, kogo propisowski uczony (z niekwestionowanym dorobkiem naukowym) widzi w roli następcy Kaczyńskiego. Otóż Nowak wskazuje na Przemysława Czarnka i Patryka Jakiego.

Ten pierwszy to lity pisowiec, ten drugi tu „suwerenista” niechętny UE. Niewiarygodne, że intelektualista to ich akurat widzi jako następców Kaczyńskiego. Niewiarygodne, ale logiczne, bo wygląda na to, że Nowak po prostu chciałby, żeby PiS był jeszcze bardziej pisowski. Nie pierwszy raz profesor wzywa uprzejmie Kaczyńskiego do złożenia prezesury i generacyjnej rewitalizacji. Jednak Kaczyński, choć ma kompleks względem intelektualistów, to nic sobie z tych wezwań nie robi.

Teraz wszakże sytuacja się zmieniła: lata lecą, wyborcy to widzą. Widzą, jak komisarz Woyciechowski i posłanka renegatka ignorują rozkazy Kaczyńskiego. A on widzi, że go ignorują. To najgorsza rzecz dla każdego lidera. Dlatego Nowak wyszedł z profesorskiego sanktuarium i strzelił z Aurory.

Idole Nowaka to aroganccy, konfrontacyjni giermkowie Kaczyńskiego na jego wojnie z liberalną demokracją. A to przecież przez tę wojnę PiS stracił władzę. Jakim cudem tacy ludzie mieliby wnieść do obozu Kaczyńskiego jakiś powiew świeżości czy nowości? Cóż, intelektualista widać wierzy w cuda, jak Kaczyński. W istocie Kaczyński wierzy w siebie, tylko że jego partia przestaje wierzyć w niego. Na tym polega dziś jego problem i prof. Nowak dobrze to wyczuł. Wie jednak, że gdyby odszedł przed wyborami prezydenckimi, to partia mu się rozleci. Dlatego nie odejdzie, chyba że włączy się siła wyższa. Tego z kolei nie wyczuwa Nowak.

Jeśli sam Kaczyński wymienił prof. Ryszarda Legutkę, lidera reprezentacji pisowskiej w Parlamencie Europejskim, na Dominika Tarczyńskiego, tego, który wzywał na „solo” Lecha Wałęsę, to w tym szaleństwie jest jakaś metoda. PiS był nastawiony na długie jeszcze rządzenie, na ten tryb się przestawił i w tym celu przekształcił się w scentralizowaną partię wodzowską. A tu klops! Jak się szybko nauczyć być opozycją? Jak Kaczyński z „naczelnika” państwa ma być raptem liderem, który przegrywa każde głosowanie sejmowe? Gdzie ta moc zbawcza? Poszła się bujać i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci. Więc zamiast szykować się do wyborów samorządowych, wystawić dobrych kandydatów w wielkich miastach, PiS szuka pomysłu, jak się odbić od dna w wyborach europejskich.

Bo to do nich pasuje linia PiS bardziej niż do wyborów samorządowych. I ta linia jest zbieżna z kalkulacjami europejskiej skrajnej prawicy: szturmować w stylu Trumpa liberalną demokrację. Wspomniany Tarczyński jest fanem Trumpa i nawet wybiera się do niego. Pisowscy populiści nie mają problemu z tym, że Trump chwali się przyjaźnią z Putinem i zachęca go do ataku na państwa NATO, które nie wydają na obronę co najmniej 2 proc. PKB. Nieważne, bo w obronie polskiej suwerenności może pomóc polskim nacjonalistom rozwalić Ukrainę, prawdziwego według nich wroga Polski.

Prof. Nowak sugeruje, że PiS powinien szukać przymierza z Konfederacją, mimo że konfederaci taki pomysł odrzucają. Mimo ogólnie trafnej diagnozy kondycji PiS po utracie władzy – tu się myli. Bo konfederaci nie mają interesu w sojuszem z PiS. Odstraszyłby część ich elektoratu, a z drugiej strony również część elektoratu pisowskiego od samego PiS. Braun pod rękę z Czarnkiem to na pewno nie byłoby „to”, za to młodzi mieliby ubaw.

Prof. Nowak nie stanął w obronie swego krakowskiego akademickiego druha prof. Legutki, choć ten zasługiwał na słowo wsparcia akurat od niego. Nie wymienił też prezydenta Dudy wśród kandydatów na lidera PiS, choć Nowak zawdzięcza mu Orła Białego i miejsce w kolegium IPN. Ciekawe, bo może znaczyć, że albo nie uważa go za lidera obozu pisowskiego, albo wiąże z nim jakieś inne nadzieje polityczne. Krążą przecież pogłoski, że z tego obozu ma się wyłonić jakaś nowa edycja PiS. To niewykluczone, bo obóz Kaczyńskiego w obecnym wydaniu jest w głębokiej defensywie, którą przykrywa nieustannymi atakami, konferencjami, briefingami, potwierdzającymi tylko, że jest w kryzysie, choć udaje, że jest w ofensywie.