Szturm na Sejm, czyli „wolni Polacy”

Próba przemycenia byłych posłów pisowskich do Sejmu pokazała, że PiS to dziś partia w kryzysie, nad którym Kaczyński nie panuje. To są chwyty na poziomie Trumpa lub krajów Trzeciego Świata. Komu zaimponują posłowie, urządzając taką drakę w takim miejscu? Chyba tylko pisowskiej nomenklaturze. To za mało, by wrócić do władzy.

Wygłupy i wybryki sfrustrowanego Kaczyńskiego i jego otoczenia nie mają nic wspólnego z obroną wolności, prawa i demokracji. To scenariusz eskalacji kampanii destabilizującej państwo drogą atakowania jego najważniejszych instytucji: Sejmu, rządu, mediów prawdziwie publicznych. A wszystko pod hasłem „zamachu stanu”. Ci, którzy przez osiem lat prowadzili pełzający zamach na państwo, prawo, konstytucję, finanse publiczne, dziś bezczelnie oskarżają o takie działanie demokratyczny rząd i demokratyczną większość sejmową. Każdy to widzi, nawet wyborca PiS. Dlatego tylko pisowska nomenklatura i mniejszość w pisowskim mniejszościowym elektoracie mogą wierzyć PiS-owi. To za mało, by wrócić do władzy.

PiS od początku jedzie na patriotycznym kiczu i megalomanii. Gdy stracili władzę, skrzykują się na wiece „wolnych Polaków”. W Krakowie na jeden z takich wieców przyszła była kurator Barbara Nowak, jak wiadomo, ikona polskiej wolności w sektorze oświaty i wychowania młodzieży. Przyszli pod Pomnik Grunwaldzki, by pokazać, że wolni Polacy Krzyżaka się nie boją.

Była też propagandowa nowość: „Bachmann Klaus z Polski raus”. Jasne, przecież niemiecki profesor, przyjaciel Polski, mieszkający tu od wielu lat i krytycznie piszący o pisowskich rządach, wolnych Polaków nie będzie germanił. Któż tym wolnym Polakom zagraża? Polak zniewolony przez Tuska, tęczową zarazę i Niemca. Gdzie ten Polak? Gdzieś w ich głowach. Co im robi? Depcze prawo, konstytucję i demokrację. Kto mu płaci? Putin i Angela. Co z nim zrobić? W ryj i raus.

A teraz poważniej. Nie sprawia mi żadnej przyjemności, że ostrzeżenia przed fatalnymi skutkami rządów Kaczyńskiego codziennie się potwierdzają i strach pomyśleć, czego się jeszcze dowiemy. Zdaję sobie sprawę, że ich polityka była w pewnym stopniu reakcją na realne problemy społeczne, np. w kwestii ubóstwa i nierówności, które należało rozwiązać. Właśnie dlatego wolno się było spodziewać, że po utracie władzy PiS przyjmie postawę konstruktywnej krytyki, a nawet współpracy w pewnych dziedzinach, a nie totalnej konfrontacji. Tak by polskie sprawy szły do przodu, a nie grzęzły w ustawkach pisowskich przeciwko rozliczeniu ośmiolecia Kaczyńskiego.

Jeśli PiS urządza swoje wiece pod hasłem „wolni Polacy”, to sugeruje, że poza PiS nie ma wolnych Polaków. To trochę tak jak z doktryną katolicką głoszącą, że nie ma zbawienia poza Kościołem. Na tym wykluczeniu i stygmatyzacji Kaczyński zbudował swoją karierę i swoje imperium. Nie było to wielkie osiągnięcie, bo wykorzystał po prostu polskie przywiązanie do „naszości”.

O ile wiadomo, Jarosław Kaczyński wybrał się raz na Zachód, wiele lat temu aż do Wiednia, gdzie wtedy kwitły bazary obsługiwane przez polskich migrantów. Być może wtedy nabrał niechęci do ludzi uciekających przed biedą i brakiem perspektyw życiowych we własnym kraju. Po tylu latach od tamtej wiedeńskiej traumy Kaczyński nadal nie lubi Zachodu, za to lubi polskie ciepełko/piekiełko.

A pisowski Polak w takim Kaczyńskim nadal widzi inkarnację najjaśniejszej polskości. Odnajduje się w nim, bo żywi podobne uprzedzenia, niechęci i kompleksy. Kaczyński w otoczeniu gospodyń wiejskich i młodzieży pisowskiej to dla „wolnych Polaków” dziadek narodu. W ich oczach należy mu się szacunek, bo stracił brata w zamachu i pląsa na Jasnej Górze z ojcem dyrektorem. Ale to nie wystarczy, by wrócić do władzy.

W rzeczywistości polityka Kaczyńskiego umacnia stereotyp Polaka katolika i nacjonalisty jako wzoru dla całego społeczeństwa. Tylko tacy Polacy są według PiS Polakami wolnymi. Pisowskie wyobrażenie o wolności czerpie z bogatej, lecz katastrofalnej dla Polski tradycji liberum veto. Ta złota wolność ma być przywilejem pisowskiej nomenklatury i tylko jej. To byli posłowie Wąsik i Kamiński są teraz symbolem tego neosarmackiego pojmowania wolności. Jeśli prawo skutkuje utratą mandatu poselskiego przez osobę prawomocnie skazaną, to tym gorzej dla prawa. Oni uznają tylko wolę polityczną Kaczyńskiego i orzeczenia pisowskich niby-sędziów.

Przez osiem lat obóz Kaczyńskiego próbował ograniczać prawa kobiet i obywateli. PiS trąbił na każdym rogu o wolności, a w istocie rezerwował wolność tylko dla swoich. Uczestniczki i sympatyków Strajku Kobiet okrzyknięto wrogami rodziny i Kościoła. Protestujących przeciwko Ziobrze uznano za „kastę”. Osoby LGBT nazwano produktem ideologii, zwolenników partii demokratycznych agentami obcych wpływów. Media niepodporządkowane PiS-owi nazywano polskojęzycznymi, całkiem tak jak w PRL nazywano Radio Wolna Europa. Niektórych z czarnej listy nękano policyjnie i sądownie pod absurdalnymi zarzutami i pretekstami.

Gdy ten czas zakończyły wybory 15 października, PiS bezczelnie odwrócił narrację: to oni byli i są za wolnością, a demokraci byli i są przeciw wolności. Wprowadzają przemocą rządy autorytarne. W rzeczywistości to obóz pisowski był i pozostaje siłą de facto antydemokratyczną i antywolnościową. Prawo, państwo, demokracja, media, gospodarka, oświata, kultura – wszystko miało być scentralizowane pod kontrolą polityczną Kaczyńskiego. Słowem, szliśmy do autorytaryzmu nacjonalistyczno-katolickiego, a w praktyce do systemu partyjnej nomenklatury uwłaszczającej się na pieniądzu publicznym. PRL à rebours, czysty Orwell.

Za to prawdziwych wolnych Polaków poznajemy po tym, że więcej robią dla Polski, niż o tym gadają. W ciągu trzech dekad narodowej wolności po 1989 r. takich Polaków było więcej niż „wolnych Polaków” pisowskich. To ci pierwsi, rzadko perorujący o wolności i ojczyźnie, zmieniali nasz kraj na lepsze, jak nigdy dotąd w naszej historii. Byli i są wśród nich katolicy, wyznawcy innych konfesji i ateiści, niefanatyczni sympatycy prawicy i lewicy, po prostu przyzwoici obywatele.

To oni odebrali 15 października władzę PiS-owi i zwrócili społeczeństwu wolność wyboru. Reszta zależy od obywateli i od wyłonionej przez nich władzy. I to jest sedno politycznej wolności, żeby można było wybrać lub odwołać rządzących. A odwołani – żeby uznawali werdykt suwerena.