Fatalne zauroczenia

Nie dajmy się nabrać na wrzutkę z prezydent RP Dorotą Gawryluk. W walce o prezydenturę liczą się tylko poważni kandydaci i poważne kandydatki. Poważne, czyli mające siły i środki na kampanię wyborczą oraz poparcie nie tylko jakiegoś komitetu, ale przede wszystkim znaczącej części elektoratu, co najmniej 5 proc.

Żadnego z tych warunków Gawryluk nie spełnia. Na dodatek związana jest prywatną telewizją Solorza i to ponoć Solorz dał swej podwładnej błogosławieństwo w sprawie jej startu. To tak jakby TVN wystawił Monikę Olejnik czy Katarzynę Kolendę-Zaleską. Byłby to samobój dla obu dziennikarek. Co innego, gdyby odeszły z pracy i wystartowały na własny koszt i na własne ryzyko. To byłoby fair. Dziennikarze porzucający zawód dla kariery w polityce to rzecz normalna. Taką drogą poszli np. Szymon Hołownia, Marcin Bosacki, zmarła niedawno Iwona Śledzińska-Katarasińska i inni parlamentarzyści.

Szczególnym przypadkiem jest Radosław Sikorski, który miał przed sobą karierę korespondenta wojennego po swej książce reporterskiej z wojny frontu w Afganistanie toczonej z kontyngentem sowieckim wezwanym na pomoc przez ówczesnego komunistycznego lidera tego kraju. Korespondencje Sikorskiego drukowała chętnie prestiżowa prasa brytyjska i tak mogło być dalej. Sikorski wybrał jednak politykę polską.

Krótko mówiąc, żeby dziennikarz czy dziennikarka mogli z czystym sumieniem startować w wyborach samorządowych, parlamentarnych czy prezydenckich, muszą przestać być dziennikarzami. Chodzi o to, by ubezpieczyć się przed zarzutem, że wykorzysta się w kampanii swoje kontakty w świecie mediów, a to daje już na starcie przewagę nad rywalami, którzy takich kontaktów nie mają.

Inna rzecz, że mamy też przykład pani Ogórek, która najpierw pojawiła się w mediach jako dziennikarka i moderatorka, a później zdobytą rozpoznawalność wykorzystała do startu na głowę państwa z błogosławieństwem Leszka Millera. Po sromotnej przegranej kontynuowała karierę dziennikarską w TVPiS. Przykład Ogórek nie zachęci raczej liderów politycznych do podobnych eksperymentów. Ale zawsze może się znaleźć jakiś bogaty sponsor, który zaryzykuje. I to chyba jest przypadek Gawryluk. Solorz może mieć biznesowy/polityczny interes w jej ubieganiu się o prezydenturę.

Nadzwyczajnie wzmożona po 15 października aktywność prezydenta Dudy sprzyja spekulacjom, kto go zastąpi za rok z okładem. Ale uwaga: pisowskiej opozycji zależy na mnożeniu kandydatur, koalicji demokratycznej nie powinno. PiS sugeruje, że może wystawi niejakiego Tobiasza Bocheńskiego przeciwko kandydatowi demokratycznemu. Propaganda pisowska rozpuszcza pocztą pantoflową wieści o nadzwyczajnych talentach i kwalifikacjach byłego podopiecznego wojewody Raua.

Śmiem wątpić. Bocheński po wygranej demokratów zażądał od Donalda Tuska, by natychmiast przyjął jego dymisję, bo każda chwila „instytucjonalnego kojarzenia mnie z takim premierem to dla mnie dyshonor”. Styl i treść pokazują, że mamy do czynienia z pisowskim BMW, który tłumów nie porwie. Tym bardziej nie porwie Mateusz Morawiecki, choć Kaczyński jeszcze wiąże z nim chyba jakieś desperackie nadzieje. Prawda jest taka, że na razie PiS po prostu nie ma kogo wystawić z szansą na zwycięstwo.

Ale to zmartwienie obozu przegranych. Niestety, mnożą się też spekulacje w obozie wygranych. Małgorzata Kidawa-Błońska wyklucza start Tuska („nie tem moment”), potwierdza, że w grę może wchodzić Rafał Trzaskowski (który oficjalnie nie potwierdza). Od dawna mówi się o Hołowni, a sam marszałek nie zaprzecza, tradycyjnie swojego kandydata wystawiają ludowcy (Kosiniak na pewno miałby na starcie 5 proc.), tylko Lewica na razie nie robi wrzutek do mediów na ten temat, z wyjątkiem kandydatury Biejat na prezydenta stolicy.

I wszystko pięknie, ale nie do końca. Im więcej będzie kandydatów obozu demokratycznego, tym gorszy wynik zrobi kandydat najsilniejszy. Mamy podstawy sondażowe i źródłowe (liczne relacje o wyraźnej tendencji spadkowej PiS, nawet w jego elektoracie po otwarciu puszki Pandory z audytami w imperium Kaczyńskiego), by spodziewać się klęski obecnej opozycji w wyborach do sejmików i na prezydentów dużych miast oraz w wyborach prezydenckich.

Najsilniejszym kandydatem wydaje się teraz Trzaskowski albo Hołownia. Ale czy demokraci oprą się pokusie, by grać na swojego i zamiast wystawiać wielu – wystawią jednego? Oba scenariusze są w porządku. Prezydent Hołownia czy prezydent Trzaskowski bydła nie zrobią. Gorzej, jeśli dojdą kandydaci/kandydatki PSL, Lewicy, KOD itp. Głosy się rozstrzelą, a PiS będzie miał tylko jednego pretendenta, który zbierze wszystkie głosy pisowskie, tylko Konfa na niego nie zagłosuje.

Czarny koń? Nie widzę. Czas polaryzacji spycha na margines drobnicę, a faworyzuje dwóch najsilniejszych. Czyli – na dziś – Hołownia lub Trzaskowski albo ktoś od Kaczyńskiego, czego Polsce nie życzę.