Gafa krymska

Nie był to sonet. Prezydent Duda musiał się tłumaczyć z własnych słów o Krymie. Mąż stanu waży słowa. Zwłaszcza w sprawach wagi państwowej. A taką sprawą jest dla Polski los Ukrainy.

Od napaści Rosji na państwo ukraińskie polskie rządy pisowskie i obecny rząd demokratyczny agresję potępiają, nie uznają aneksji części terytorium Ukrainy, w tym Krymu, udzielają pomocy materialnej i militarnej napadniętym i lobbują na scenie międzynarodowej za solidarnością z Ukrainą i Ukraińcami.

Po prawie dwu latach wojny stawka się nie zmieniła: jeśli Rosja zgniecie opór Ukrainy i zainstaluje w Kijowie rząd marionetkowy, nasze bezpieczeństwo będzie zagrożone. Jeśli niepodległe państwo ukraińskie się ostoi i utrzyma kurs prozachodni, nasza geopolityka zmieni się radykalnie. Z jednej strony zyskamy partnera i klienta, z drugiej konkurenta o ogromnym potencjale rozwojowym.

Putin, napadając na Ukrainę, chciał przede wszystkim nie dopuścić do tego, by prozachodnia Ukraina stała się atrakcyjną dla obywateli państwa rosyjskiego alternatywą, z którą zaczęliby porównywać sytuację u siebie. Trochę tak jak my w Polsce porównywaliśmy nasz poziom życia i nasze perspektywy życiowe w systemie realnego socjalizmu z poziomem życia obywateli innych „demokracji ludowych” – Węgier w epoce socjalizmu gulaszowego, Czechosłowacji podczas praskiej wiosny i po jej zduszeniu przez Układ Warszawski czy nawet NRD.

Ci Polacy, którzy na dodatek mieli okazję odwiedzenia „krajów kapitalistycznych”, czyli demokracji realnych, porównywali z kolei kondycję Polski i Polaków z warunkami życia w Europie Zachodniej i oczywiście w USA. W obu przypadkach – lepiej zarządzanych „demoludów” czy przeżywającej rozkwit wspólnoty Zachodu – porównanie wypadało zwykle niekorzystnie dla Polski i „krajów socjalistycznych”.

Do Związku Sowieckiego, w tym Ukrainy, wyjeżdżało się raczej grupowo lub służbowo, a nie z chęci zwiedzania świata czy lepszych zarobków. Szczególnie trudno było Polakom dostać zgodę na odwiedziny w sowieckich republikach, które częściowo należały przed wojną do Polski. Dotyczyło to przede wszystkim wizyt rodzinnych. Gdyby Ukraina straciła niezależność, kontakty międzyludzkie, biznesowe i masowa turystyka zostałyby zamrożone być może jak w latach zimnej wojny. Zresztą przejęcie kontroli nad Ukrainą przez Rosję oznaczałoby na koniec jakąś nową odsłonę zimnej wojny Kremla z Zachodem.

Słowa Dudy o tym, że Krym historycznie był większą część czasu w rękach rosyjskich, zabrzmiały w obecnym momencie konfliktu w Ukrainie wyjątkowo niezręcznie. Kremlowska propaganda musiała je odnotować. Czy prezydent Polski sugeruje, że kwestia krymska pozostaje otwarta, choć Ukraina uważa, że Krym jest wciąż jej częścią, tak samo jak obwody ługański i doniecki, przyłączone do Rosji na podobnie zakłamanej zasadzie jak nasze przedwojenne kresy wschodnie i Wileńszczyzna? Czyżby Polska była gotowa pogodzić się z historycznym faktem? A może Duda wysyła jakiś komunikat w imieniu NATO lub jakiejś nieokreślonej koalicji regionalnej?

Spekulacje uciął sam prezydent w jednoznacznie proukraińskiej deklaracji ogłoszonej po burzy w mediach wywołanej jednym zdaniem. Z pomocą pospieszył minister Sikorski, ogłaszając, że prezydencka „autokorekta” zamyka temat. Słusznie i roztropnie postąpił szef dyplomacji, bo w sprawie Ukrainy poważni polscy liderzy polityczni powinni mówić jednym głosem.

Kto śledzi temat, zauważył, że Ukraina przechodzi trudny czas wewnętrznie (napięcie między Zełenskim i gen. Załużnym, kontrowersje wokół szerszej mobilizacji do wojska) i zewnętrznie (znużenie wojną w Ukrainie, przesunięcie uwagi mediów na wojnę Izraela z Hamasem).

Ale są też dobre wieści. W Ameryce Biden nie odpuszcza z pomocą Ukrainie, choć opozycja mu już nie pomaga tak jak zaraz po agresji. A Unia Europejska przełamała opór Orbána i uchwaliła pakiet pomocy dla Ukrainy wartości 50 mld euro. Potrzebna Ukrainie amunicja ma dotrzeć z UE z początkiem wiosny.

Co zaś tyczy się faktów historycznych, to rosyjskie panowanie – zresztą okrutne – na Krymie było ułamkiem dziejów półwyspu i okolicy sięgających starożytności. Prezydent Duda, gdyby był pilnym uczniem liceum, mógł się z fascynującą i często tragiczną historią Krymu zapoznać na lekcjach polskiego, gdy przyszła kolej na wczesną poezję Mickiewicza. Należą do niej „Sonety krymskie”. Znajomość klasyki literackiej, szczególnie własnego kraju, głowie państwa ani politykom ujmy nie przynosi. Raczej przeciwnie. „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…”.